Jesteś w Seulu na kontrakcie, czy stypendium i masz przed sobą przynajmniej 2 godziny drogi do domu. Najpierw metrem, potem kolejką podmiejską. W końcu Seul to dom dla 11 milionów ludzi. Dojedziesz do domu po 20 wieczorem i trzeba coś zjeść, potem TV i spać. Jutro ten sam kierat.
Piszę o consciousness, a czasem o awareness. Chyba :)
A lodówka pusta, i czas na zakupy wykroisz dopiero w weekend. Czekasz więc na metro na Seolleung Station, myśląc o swoich najbliższych planach i widzisz, że kilkoro Koreańczyków z pasją fotografuje coś w rodzaju billboardu na ścianie peronu. Przyglądasz się i widzisz, że mają w rękach smartphony i wcale nie fotografują, lecz skanują kody umieszczone pod zdjęciami ziemniaków, pomidorów, serów czy różnych gotowych dań. Tu nikomu nie chce się już gotować w domu. I nie trzeba znać koreańskiego, aby odróżnić jabłko od cytryny – to duża ulga. Wystarczy zeskanować produkt rano, wysłać do sklepu, a wieczorem po pracy, na progu Twojego mieszkania, będzie czekać na Ciebie dostawca z Twoimi zakupami. Taka usługa jest mi znana z firmy Homeplus (tak w Korei nazywa się TESCO). Wydaje się doskonała dla zabieganych, zapracowanych, bez czasu na celebracje zakupów i wizyty w sklepach, czy marketach mieszkańców Seulu. Wystarczy smartphone i parę chwil między przesiadką z jednej kolejki do drugiej.
Czy jest to model, który jest obrazem handlu przyszłości? Z pewnością jest to jeden z wielu, który ma szansę na stanie się wiodącym, lecz pewnie nie jedynym. Jeśli spojrzymy na prognozy globalnych trendów, to dowiemy się, że w Wielkiej Brytanii już w roku 2016 ponad 90% wszystkich telefonów komórkowych będzie smartphonami. A może już w ogóle nie będzie „tradycyjnych“ telefonów komórkowych? (Zakładając, że 20 lat istnienia wystarcza na stworzenie tradycji) I jeszcze jedna cyfra z Londynu. Konsumenci brytyjscy wydadzą na zakupy internetowe 4,5 miliarda funtów (czyli około 24 miliardów złoty) a to oznacza 584% wzrost w ostatnich 2 latach. I wszystkie znaki w realu i wirtualu wskazują, że ten trend będzie trwać i trwać a dzisiaj jesteśmy dopiero w prapoczątkach nowej ery.
Nie musicie jechać do Korei, wystarczy polecieć do Londynu na Gatwick Airport, gdzie klienci mogą kupować w taki sam „koreański“ sposób czekając nie na metro ale na samolot. Przeciętny podróżny ma 70 minut „nudy“ , czyli jest już po check-in ale jeszcze przed wejściem na pokład. Handlowcy takich „pustych minut“ zazwyczaj nie odpuszczają. W Gatwick skanujesz wirtualną lodówkę, wprowadzasz datę powrotu z wakacji i parę minut po tym, gdy po słonecznym urlopie taksówka przywiozła Cię do domu, sklep przywozi Ci zaopatrzenie Twojej realnej lodówki. Sami wiecie, jak to jest po powrotach. Lodówka albo jest pusta, ale wyrzucacie większość produktów, bo są przeterminowane.
Południowa Korea, Wielka Brytania, a gdzie w tej globalnej konstelacji jest Polska i nasi konsumenci? W ostatnich miesiącach starłem się z wieloma opiniami – że takie technologie nie dla nas, że my Polacy, to musimy wziąć produkt do ręki, powąchać i pomacać. Po co nam wirtualne sklepy, jeśli na każdym rogu mamy market spożywczy? A bazarki – one przecież też istnieją i podobno mają się dobrze!
W tych dyskusjach jest tyle samo prawdy ile nieprawdy. Rzeczywiście w Polsce można odnieść wrażenie, że marketów jest wiele. Ale zapytajcie, które z nich przynoszą zyski oczekiwane w pierwotnych założeniach? Część marketów dobre czasy ma już za sobą i obroty, w najlepszym razie, są w fazie trwałej stagnacji a tylko część dobrych lokalizacji, szczególnie z połowy lat 90-tych, ma szanse na pozostanie lokomotywami sprzedaży. Ale są też lokalizacje, które jeszcze 5 lat temu były świetne, a dzisiaj już nie, bo wyrosła im nowa konkurencja. Te sytuacje , jak wspólny mianownik, odnoszą się do wszystkich sieci handlowych. I nie wierzcie nikomu, kto powie, że jest inaczej. Wszyscy szukamy rozwiązań doraźnych i strategicznych, zbyt dużo pieniędzy sieci handlowe zainwestowały, aby godzić się na mniejszy popyt. Wygrają ci, którzy słuchają Klienta i są innowacyjni.
Jestem przekonany, że Polskę czeka era handlu hybrydowego, w którym obok tradycyjnych formatów powstaje alternatywny wirtualny dostęp do realnej oferty handlowej sieci. Z doświadczenia wiem, że dynamika sprzedaży przez internet, procentowo jest wyższa niż tradycyjne formy kontaktu z klientem w markecie. To świadczy, że część naszej populacji za cholerę nie chce się włóczyć po sklepach i czas wykorzystują inaczej.
Co te zmiany oznaczają dla klientów? Powinni oczekiwać, że wyścig o powierzchnię handlową między sieciami straci dotychczasową dynamikę, gdyż smartphone w kieszeni zawsze będzie bliżej niż jakikolwiek market. Sieci rozpoczną proces przewartościowania swoich celów ekspansyjnych, włączając w to wycofywanie się z niektórych lokalizacji. Ten proces widać juz dzisiaj. Kolejnym widocznym trendem jest przeniesienie kosztów ekspansji na systemy franczyzowe, obciążając ryzykami rynkowymi lokalnych przedsiębiorców. Wielki nacisk na remodeling istniejących sklepów i likwidacja „blaszanych hangarów“ na rzecz nowoczesnej stylistyki. Inne kanały na trwale będą z fundamentem internetowym, a sieci ścigać się będą w sposobie najtańszego i najbardziej komfortowego dla klienta dostarczenia mu zakupów. Uważam, że markety rozwiną w przyszłości nowe usługi: szkoły gotowania, testowanie nowych produktów, szkoły zdrowego jedzenia i trybu życia czy kursy przeciwdziałania otyłości.
To zmiany kroczące w żwawym tempie, jednak jeszcze niedostrzegalne w skali. O pełnym, zbalansowanym zadomowieniu się modelu hybrydowego powinniśmy myśleć w perspektywie 10 lat, gdy nasze dzieci staną się świadomymi i wymagającymi konsumentami. Nadal zatem będziemy bombardowani informacjami, że ta czy tamta sieć otworzyła któryś z kolei market, pobijając kolejny rekord świata. Rzymianie też nie widzieli upadającego Imperium.