Współcześni konsumenci szybko adaptują się do rynkowych zmian. E-zakupy traktują już niemal jak standard, coraz chętniej sięgają po mobilne aplikacje zakupowe, a także coraz częściej korzystają z oferty zagranicznych sklepów internetowych czy biur turystycznych. Gorzej z dominującą większością polskich przedsiębiorstw, które wciąż nie są gotowe na internacjonalizację biznesu, na innowacje czy wdrożenie nowoczesnych technologii: mobile’u, Internetu Rzeczy czy tzw. elektroniki noszonej.
Już 45 proc. Polaków co najmniej raz dokonało zakupu w zagranicznym sklepie internetowym, wynika z danych Izby Gospodarki Elektronicznej E-commerce. Globalnie odsetek konsumentów korzystających z zagranicznych witryn e-sklepów jest znacznie wyższy i wynosi – jak podaje Forrester – aż 84 proc. internautów. Wydawać by się mogło, że internacjonalizacja biznesu jest naturalnym kierunkiem, do którego będą dążyć polskie firmy w skali masowej. Nic bardziej mylnego. W przeprowadzonym niedawno przed agencję Praktycy.com badaniu sklepów internetowych na zlecenie Sociomantic Labs wyniki co do gotowości na ekspansję zagraniczną nie pozostawiają złudzeń (pełne wyniki badania tutaj).
Mniej niż 15 proc. badanych e-sklepów posiadało przetłumaczoną witrynę na co najmniej jeden język obcy. Brak otwarcia na klientów spoza Polski odzwierciedlał również bardzo niski odsetek sklepów posiadających swoje witryny na zagranicznych domenach – z tego rozwiązania korzystało zaledwie 6 proc. badanych sklepów. 6,6 proc. e-sklepów umożliwiało konsumentom transakcje zakupowe w innej walucie niż w polskich złotych. A nawet jeśli już umożliwiało, to niejednokrotnie… nie tłumaczyło witryny na język obcy! Czyli tak naprawdę klientem firmy dalej jest Polak, tyle że mieszkający poza granicami kraju.
Wyobraźmy sobie zatem następującą sytuację: przedsiębiorca znalazł niszę rynkową i chce sprzedawać średniowieczne stroje dla dam i rycerzy. Popyt na kostiumy z epoki istnieje, ale nie jest ogromny na lokalnym rynku. Firma, która otworzyłaby się na klientów zagranicznych, mogłaby liczyć na zamówienia strojów od konsumentów z różnych stron Europy czy świata, ale ze względu na barierę językową czy kwestie logistyczne nawet nie próbuje tego rozważyć. Po pewnym czasie właściciel e-biznesu widząc, że popyt na jego produkty w Polsce jest niski, kończy działalność. W rzeczywistości jednak firma miałaby szansę nie tylko przetrwać, ale rozwijać się o ile właściciel odważyłby się dotrzeć do grupy celu, rozsianej po różnych częściach globu.
Podobnie wygląda kwestia z tzw. Internetem Rzeczy (IoT). W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że IoT to koncepcja oparta na wykorzystaniu urządzeń powszechnie używanych, takich jak np. lodówka, auto czy lampka, które dzięki Bluetooth, WI-FI czy mobilnemu internetowi gromadzą, przetwarzają i wymieniają dane, jednocześnie wykorzystując zebraną wiedzę i podejmując decyzję za człowieka , odciążając go za pewne powtarzalne i często czasochłonne czynności. Przykładem praktycznego zastosowania IoT jest chociażby elektronika noszona (ang. wearable devices) czy „inteligentna lodówka”, która będzie informować o kończących się produktach spożywczych, zamówi je sama w sklepie internetowym lub uprości zrobienie zakupów np. za pomocą gotowej listy zakupowej dostępnej w aplikacji mobilnej. Konsumenci chętnie sięgają po „gadżety”, które ułatwiają im życie, podczas gdy dla firm każda kolejna nowość technologiczna to przewrócenie dotychczasowego porządku rzeczy o 180 stopni.
Istnieje wyraźnie powiązanie pomiędzy inwestycjami w technologię, zwłaszcza IT, a efektywnością i konkurencyjnością gospodarki. Jak podaje Divante, w rankingach najlepszych programistów Polacy plasują się wysoko, a na rynku powstaje również wiele firm informatycznych. Jednak przyglądając im się bliżej, można dostrzec interesującą rzecz – sporo z nich nie ma ani jednego klienta z Polski. Eksperci tłumaczą to m.in. tym, że rodzime firmy nie znają się na technologii, nie potrafią zarządzać projektami IT i stawiają głównie na niską cenę przy wyborze dostawcy. I zamiast nich wybierają klientów nie tylko z Europy Zachodniej i USA, ale nawet z Azji czy Afryki. Wniosek - rodzimy rynek dla oferentów - dostawców innowacyjnych technologii jest w dalszym ciągu zbyt płytki, a polskie firmy pracujące w nowoczesnych modelach i inwestujące w technologie to w dalszym ciągu wyjątki.
Nieco lepiej wygląda sytuacja na rynku mobile, jednak do hura optymizmu nam jeszcze daleko. Jak wynika z badania „Polska jest mobi” penetracja smartfonów wynosi 58 proc., a w kieszeniach Polaków w wieku 15+ znajduje się niemal 19 milionów smartfonów. Właściciele telefonów spoglądają na ekran wyświetlacza średnio 240 razy dziennie, a 24 proc. z nich korzysta z zakupowych aplikacji mobilnych. Te liczby już dawno powinny zmobilizować polskie przedsiębiorstwa do posiadania mobilnych stron internetowych oraz dostosowanych pod ich kątem treści, reklam czy aplikacji mobilnych. Tymczasem jeszcze z wypuszczonego niespełna półtorej roku temu raportu mGenerator wynikało, że 93 proc. stron internetowych polskich małych i średnich firm nie jest przyjazna mobilnym urządzeniom!
Sytuacja na rynku mobile to kolejny przykład na to, że klient jest zawsze dwa kroki przed i to on dyktuje firmom warunki – dostosuj się, albo zgiń. Czując na plecach oddech konkurencji i żądania konsumenta, polskie przedsiębiorstwa walcząc o przetrwanie w stale zmieniającym środowisku, bardzo często tą walkę przegrywają. Zwycięzcy to ci elastyczni, odważni i „zaprzyjaźnieni” z nowymi technologiami. Oby z każdym dniem takich zwycięzców tylko przybywało.