Oskary zostały rozdane i nikt nie ma już wątpliwości co o Moonlight sądzi Akademia. Często spotykam się z komentarzami widzów, którzy twierdzą, że film ten zdobył statuetkę w Hollywood, ponieważ porusza tematy idealnie wpasowujące się w gusta amerykańskiego jury.
Mamy tu przecież Afroamerykanina, geja, chłopaka z tak zwanej „złej dzielnicy” oraz ofiarę przemocy domowej i handlu narkotykami. Żeby było jeszcze lepiej wszystkie te role ucieleśnia jeden bohater. Rzec by można - banał. Napisany by szokować, wzruszać i zgarniać szereg nagród - czyli to co za wielką wodą lubią najbardziej. Nie wiem czy osoby wygłaszające takie opinie o Moonlight, w ogóle film ten widziały. Śmiem sądzić, że nie. Ja mam wręcz odwrotną opinię na temat tego obrazu – uważam, że historia ta jest wyjątkowa właśnie dlatego, że została pokazana bez tak często zarzucanej jej pretensjonalności.
Kino przez wiele lat nie pokazywało nam takich postaci jak Chiron, protagonista Moonlight. Zwykle podobnych mu bohaterów oglądaliśmy na wielkim ekranie z perspektywy białych i heteroseksualnych przedstawicieli klasy średniej lub wyższej. Niemajętni Afroamerykanie byli ich służącymi, niańkami ich dzieci, a nader często sprawcami przestępstw i mówiąc najogólniej – różnorakich kłopotów. Podążając za okiem kamery patrzyliśmy na nich z góry. Jeśli nie karcąco to przynajmniej z lekkim pobłażaniem. A jak przedstawiane są osoby nie wpisujące się w heteronormatywne normy, na przykład geje, którym przytrafiło się być Chironowi? W wielu filmach i książkach powielane są stereotypy, w których gej jest dziwakiem niedostosowanym do panujących norm lub też rozpustnikiem żyjącym z HIV - kimś więc, kogo należy się bać. Często obserwujemy ich też w roli zabawnych, radosnych i kolorowych imprezowiczów, przyjaciół kobiet z wielkich miast. W takim wypadku są więc kimś uroczym i pozytywnym, ale czy obrazy te traktują ich poważnie?
Miłość i akceptacja
Mniejszości zbyt często pokazywane są jako dodatek do życia większości, ciekawe kurioza urozmaicające akcję filmu. W Moonlight sytuacja ta zostaje odwrócona. O ile nie zgodzę się z opinią, że jest to homoseksualny manifest (bo i takie pojawiają się komentarze), zdecydowanie uważam, że film ten manifestem nazwać można. Dlaczego? Ponieważ pokazuje prawdziwe emocje prawdziwych ludzi. Takich, którym zbyt często przemysł filmowy odbierał podmiotowość i prawo głosu. Opowiada historię trudnego dorastania nie oceniając i nie stawiając sądów. Pokazuje bez zbędnej pompatyczności, że pomimo wielu różnic wszyscy tak naprawdę potrzebujemy tego samego – akceptacji i miłości.
Człowiek, a nie etykietki
Moonlight porusza tematykę genderową, ale w najlepszy z możliwych sposobów – przezroczyście. Reżyser nie podkreśla na każdym kroku ‘oglądacie geja!’. Pokazuje Chirona jak niezwykłego-zwykłego bohatera. Nie robi z jego homoseksualizmu show. Zaciekawia nas jego historią, nie orientacją. Przede wszystkim – pokazuje nam człowieka, a nie etykietki. W przeciwieństwie do twórców filmu nie umiem zgrabnie uniknąć patosu i muszę szarpnąć się na duże słowa. Bardzo cieszę się z Oskara dla Moonlight, bo oznacza on, że zaczynamy w końcu na większą skalę dostrzegać, że uczucia i emocje nie mają koloru, klasy ani orientacji. Skala ich barwy jest niezwykle szeroka, ale wszyscy mamy takie same prawa do ich doświadczania i opowiadania o nich. Więc tak, jest to manifest, ale nie gejowski – humanistyczny.