Grudzień dobiega końca, minął on pod znakiem różnych akcji profilaktycznych oraz spotkań z okazji 1 grudnia, czyli dnia solidarności z osobami zakażonymi wirusem HIV i chorych na AIDS oraz ich rodzinami lub jak inni wolą dnia walki z AIDS. Tekst ten powstał również pod wpływem przeczytania fragmentu książki Elizabeth Pisani, umieszczonego na stronie Krytyki Politycznej*. Działo się wiele, niestety część informacji pozostała bez komentarza, czego ja sobie nie odmówię.
Bardzo często obserwuję czy to w mediach, czy po prostu rozmawiając ze znajomymi, mylenie lub używanie zamiennie HIV i AIDS. A przecież to nie jest to samo. HIV jest ludzkim wirusem nabytego niedoboru odporności, natomiast AIDS jest zespołem chorób, które nie wystąpiłyby gdyby nie zakażenie. Mało tego, zakażenie wcale nie oznacza, że osoba będzie miała pełnoobjawowe AIDS. Mój tata ostatnio sprzedał mi „newsa”, bo usłyszał w mediach, że wirus AIDS się mutuje i dlatego tak trudno go leczyć. Chciałam wyskoczyć z samochodu nie dlatego, że nie znałam tej informacji, lecz dlatego, że irytuje mnie kiedy np. dziennikarze nie przygotowują się do tematu i mylą podstawowe pojęcia, albo używają stygmatyzującego i niepoprawnego języka.
Zaraża to się grypą
Bardzo częstym błędem jest również używanie sformułowań zarażony i nosiciel. Zarazić można się grypą, a zakazić wirusem HIV. Różnica jest podstawowa, zarażenie dotyczy również drogi kropelkowej, czyli np. kichania, kaszlu, natomiast aby doszło do zakażenia potrzebny jest bezpośredni kontakt, np. krwi zakażonej z otwartą i świeżą raną, z wydzielinami płciowymi itd. Dosyć powszechnym błędem jest używanie sformułowania „nosiciel wirusa HIV”, wyrażenie to jest nadużywane nie tylko przez media, ale również przez osoby uznające się za specjalistów i działaczy na rzecz osób zakażonych. Uważam, że po pierwsze jest to określenie stygmatyzujące. Kiedyś od osoby pracującej w jednym ze stowarzyszeń zajmujących się pomocą osobom chorym na AIDS usłyszałam, że zakażonym nie robi to wielkiej różnicy, ale jednocześnie usłyszałam od niej, że podobno ta kwestia została zapisana w standardach Światowej Organizacji Zdrowia pod wpływem próśb osób zakażonych. Dlatego być może to nie jest tak, że zakażonym HIV jest wszystko jedno jak się o nich mówi. W zamian za to, używa się sformułowania „ osoba żyjąca z wirusem HIV”. Po drugie używania wyrażenia „nosiciel” z punktu widzenia medycznego jest niepoprawne. O nosicielstwie możemy mówić w momencie kiedy w organizmie człowieka znajduje się jakiś wirus, lecz nie wywołuje on w danym momencie żadnych negatywnych zmian. Natomiast wirus HIV nawet kiedy jest leczony ciągle powoduje wyniszczanie komórek odpornościowych, ponieważ wciąż trwa proces chorobowy. Tak więc, można być nosicielem np. wirusa opryszki w chwili gdy jest w stanie spoczynku, lecz zawsze może się uaktywnić - więc wtedy już nie ma mowy o nosicielstwie.
To mnie nie dotyczy
Mitem dosyć głęboko zakorzenionym w mentalności społecznej są również „grupy ryzyka”. W rzeczywistości nie ma czegoś takiego, są tylko zachowania ryzykowne. Niestety niejednokrotnie słyszałam to sformułowanie od osób działających w zakresie profilaktyki HIV, które wypowiadały się publicznie. Wydaje mi się sensowne mówienie o ryzykownych zachowaniach i powinniśmy w tej kwestii mówić jednym językiem. Gdy podtrzymujemy wersję o istnieniu grup ryzyka, mówimy: to Cię nie dotyczy Panie/Pani X. Prawda jest jednak taka, że HIV może dotyczyć każdego - i Ciebie, i mnie. Co z tego, że miałeś/miałaś jednego/jedną partnera/partnerkę, ale może już osoba z którą współżyłeś/aś uprawiała seks z kilkoma osobami. Wirus HIV nie patrzy na wiek, wyznanie, status związku, orientację seksualną, czy kolor skóry.
„Leczenie równa się zapobieganie”
Jestem skłonna zgodzić się z tym twierdzeniem… ale tylko częściowo. Celem terapii antyretrowirusowej (ARV) jest sprawienie, że osoba zakażona staje się mniej zakaźna. Jest to wynikiem tego, że leki obniżają ilość wirusa we krwi, nawet do tego stopnia, że czasami wyniki badań wychodzą negatywne, mimo tego, że osoba nadal jest zakażona. W związku z tym, że osoba żyjąca z wirusem HIV staje się mniej zakaźna, stwarza mniejsze zagrożenie dla partnera/partnerki. Natomiast podstawowym celem terapii ARV jest to, aby poziom komórek CD4 (komórek odpornościowych) nie spadł poniżej 200, ponieważ wtedy mówimy o początku AIDS. Nigdy nie rozpatrywałam tej kwestii w ten sposób, że kiedy osoba jest leczona będzie mniej uważna podczas np. kontaktów seksualnych. Nadal uważam, że osoba świadoma swojego zakażenia zrobi wszystko, aby nie zakazić swojego partnera/partnerki, bez względu na to czy jest leczona, czy nie.
Jest leczenie, jest zabawa
Niestety w związku z taką dostępnością terapii ARV część młodych ludzi lekceważy sprawę. Nie raz na zajęciach w szkole słyszałam „hulaj dusza, piekła nie ma” skoro leczenie jest w 100% refundowane przez NFZ. Rzeczywistość leczonych zakażonych nie jest kolorowa. Terapia bywa ograniczeniem, leki należy brać regularnie, trzymać dietę i często przyjmować wiele innych specyfików na choroby współwystępujące, których koszt często przewyższa koszty terapii ARV. Możemy słuchać argumentów: w związku z tym, że coraz więcej osób zakażonych się leczy profilaktyka jest zaniedbana. Fakt, że więcej osób w porównaniu do lat poprzednich przyjmuje terapię ARV wcale nie oznacza nieskuteczności profilaktyki. Jest wręcz przeciwnie. Świadczy to o tym, że więcej ludzi się przebadało, a więc kampanie dotyczące testowania w jakimś stopniu zadziałały. Przynajmniej tak jest w Polsce i takie stanowisko utrzymuje KC ds. AIDS. Lepiej byłoby gdybyśmy mogli stwierdzić większą skuteczność profilaktyki pierwszorzędowej, a nie tylko trzeciorzędowej, a więc minimalizowania szkód. Osobiście uważam, że one bezpośrednio ze sobą oddziałują.
Uważaj, nie oddawaj krwi
Kolejnym mitem jest widzenie zagrożenia w oddawaniu krwi, czy jej przyjmowaniu. Na początku epidemii owszem nie było rzadkością przetoczenie krwi zakażonej osobie zdrowej, ale kiedyś nie było takich procedur badania, jakie mamy dziś. W Polsce mamy jeden z lepszych systemów testowania. Pobrana krew nie trafia po godzinie, czy po kilku dniach do biorcy. Jest to wynikiem tego, że każda nieprzebadana krew stanowi materiał potencjalnie zakaźny. Kiedy oddajesz krew trafia ona do laboratorium i jest badana w kierunku różnych chorób. W przypadku wirusa HIV jest tak, że zostaje przetestowana tuż po pobraniu, a następnie leżakuje w odpowiednich warunkach, tak jak wino. Po kilku tygodniach jest testowana ponownie. Jeżeli wszystko jest w porządku krew trafia do biorcy, jeżeli nie wtedy powinieneś/powinnaś dostać telefon aby zgłosić się do laboratorium.
Lekarz stróżem prawa?
Myślę, że kwestią z mojego punktu widzenia najbardziej kontrowersyjną w fragmencie książki był „dylemat lekarza”. Jedynym dylematem lekarza jest to, aby w odpowiedni sposób przekazał pacjentowi informację o zakażeniu. Jego obowiązkiem oprócz leczenia jest również powiadomienie o odpowiedzialności karnej wynikającej ze świadomego narażania swojego partnera/partnerki na zakażenie. Na tym kończą się kompetencje lekarza, na pewno nie należy do nich powiadomienie rodziny, czy osób z którymi współżyje pacjent o jego stanie zdrowia. Dla mnie jest to kwestia bezdyskusyjna, istnieje przecież tajemnica lekarska. Być może sprawa inaczej przedstawia się w momencie kiedy pacjent świadomie naraża i chce, by osoby z którymi współżyje zakaziły się od niego wirusem HIV, bo i takie przypadki były. Wtedy każdy kto posiada taką informację powinien zgłosić się na policję lub prokuraturę, bo inaczej będzie oskarżony zgodnie z Kodeksem Karnym art. 162 o nieudzielenie pomocy.
Never ending story
Martwią mnie wnioski z XX Konferencji KC ds. AIDS, że temat HIV nieco spowszedniał dla społeczeństwa, a przecież nikt nie odwołał alarmu. Nadal mamy dużą liczbę nowych zakażeń HIV i zachorowań na AIDS. Można by wysnuć wnioski jeżeli wirus HIV nie jest tematem interesującym, to może wiemy już o nim wszystko. Nic bardziej mylnego, świadczą o tym mity głęboko tkwiące w naszej mentalności.