Miałam 14 lat, gdy kolega z klasy poprosił mnie o "chodzenie" podrzucając mi karteczkę z trzema opcjami odpowiedzi : tak, nie, nie wiem. Speszyłam się i zaniepokoiłam, ale od początku wiedziałam, że powinnam odpowiedzieć nie. Nie chciałam go zranić i nie wiedziałam jak to rozwiązać by nie sprawić mu przykrości, ale jednocześnie nie zmuszać się do niczego. Nie chciałam się też nikogo radzić.
Te 16 lat temu bycie poproszonym/ną o chodzenie, zgodzenie się lub bycie odrzuconym/ną zawsze wiązało się z żartami z którymi nie do końca umiałam sobie radzić. Po dniu namysłu zaznaczyłam kwadrat "nie" i wrzuciłam kartkę koledze do plecaka. Pomyślałam: niech się dzieje co chce. Długo nie musiałam czekać - zadziało się wiele. Jeszcze tego samego dnia dostałam kilka liścików proszących o przemyślenie jeszcze raz swojej decyzji . Było mi przykro, ale postanowiłam nie reagować.
Ton i treść w liścikach zmieniały się drastycznie. W którymś z kolei przeczytałam, że jeszcze tego pożałuję. To były lata dziewięćdziesiąte. Małe miasto. W domach wyłącznie telefony stacjonarne, zawieszone lub postawione w centralnym miejscu mieszkania, komputery miały tylko najbogatsze rodziny. Tak się akurat zdarzyło, że mój kolega z klasy miał komputer z drukarką. Po kilku dniach wszyscy w klasie posiadali karteczkę z napisem "Chcesz kobiety- zadzwoń" z dopisanym moim numerem telefonu. Zaczęło się. Koledzy dzwonili, robili żarty, a ja ciągle siedziałam przy telefonie, by przypadkiem nie odebrał ktoś z rodziny. Marzyłam by ten koszmar się skończył.
Kombinowałam jak nie pójść do szkoły i na zmianę podgrzewałam termometr żarówką z nocnej lampki albo zjadałam kawałki surowego ziemniaka. Wydrapałam kolegę ze wszystkich klasowych zdjęć szkolnymi nożyczkami, szczerze go znienawidziłam. Koleżanki mówiły "trzeba było się zgodzić, pochodzić z nim kilka godzin, wymyślić żeby zrobił coś niemożliwego i go rzucić za karę, nie miałabyś problemu". Nie chciałam o tym powiedzieć nikomu dorosłemu, bo to przecież "były tylko głupie żarty". Kilka dni przesiedziałam w domu na udawanej grypie. Po powrocie do szkoły wymierzyłam sprawiedliwość po swojemu i go po prostu oplułam. Siedzącego na podłodze pod klasą z kolegami. Nauczycielka się dowiedziała i usłyszałam, że dziewczynkom nie wypada. Czułam, że to ten moment kiedy powinnam powiedzieć dlaczego to zrobiłam, ale zabrakło mi odwagi. Bałam się, że jego występek przy moim i tak zostanie zbagatelizowany. Najbardziej bałam się tego, że będę musiała z nim siedzieć w jednej ławce do końca roku za karę.
Do dziś się zastanawiam, czy to w ogóle możliwe, by jedna z tych karteczek nie wpadła w ręce któregoś/którejś z nauczycieli/lek. Niby nic wielkiego się nie stało, ale ciągle pamiętam ten lęk przed pójściem do szkoły, ten strach przed brakiem zrozumienia, tę złość na brak sprawiedliwości i to chwilowe przeświadczenie, że sobie na to zasłużyłam.
Teraz kiedy rozmawiam z koleżankami, bliższymi i dalszymi okazuje się, że prawie każda ma takie przykre wspomnienie z czasów dojrzewania. Historie są przeróżne: pamiętam dziewczyny, które zakładały kilka podkoszulek by ukryć rosnący biust i nie narażać się na komentarze kolegów z klasy i "przypadkowe" obmacywanie na lekcjach wuefu. Miałam w klasie koleżankę, która przez całą drugą klasę liceum wracała ze szkoły naokoło by nie spotkać upierdliwego wielbiciela, który codziennie wystawał pod klatką schodową lub ciągle wydzwaniał na domowy telefon i odkładał słuchawkę, podczas gdy wszyscy dookoła się cieszyli, że Ania ma adoratora.
Prawdopodobnie każda i każdy z nas ma wśród swoich znajomych dziewczynę, która kiedyś była albo niestety ciągle jest w przemocowym związku (możliwości jest wiele: kontrolujący, zaborczy partner, przeszukujący telefon partnerki, traktujący swoją dziewczynę jak własność , bezpodstawnie oskarżający o zdradę, nachalny w dotyku, domagający się "dowodów miłości") .
Mimo wszystko cieszę się, że nastolatką byłam w latach 90tych. Wiele się od tamtej pory zmieniło. Dziś zemsta mojego kolegi prawdopodobnie byłaby bardziej widoczna, trwalsza i co za tym idzie okrutniejsza. Numer telefonu hulałby po sieci razem z moim zdjęciem, skopiowanym z portalu społecznościowego. Zasięg nie ograniczałby się do siódmych klas jednej z podstawówek. Ludzie mogliby to komentować, snuć domysły i wyrażać sądy. Wciąż powszechne jest społeczne tabu dotyczące przemocy seksualnej i samotność ofiar. W dalszym ciągu wmawia się dziewczynkom, że podobne zachowania to tak zwane "niegroźne końskie zaloty" i nie ma sensu ich zgłaszać. W szkołach brakuje rzetelnej edukacji seksualnej, na której mówi się o asertywności, szacunku do innych, zdrowych relacjach i reagowaniu na przemoc.
Przeciętna polska nastolatka doświadczająca przemocy seksualnej nie zdaje sobie sprawy, że tej przemocy doświadcza i tym bardziej nie wie do kogo zwrócić się o pomoc. Czasem dziewczyny zwracają się do Pontonu - piszą smsy podczas wakacyjnego telefonu zaufania, dzwonią, zadają pytania na forum. Bardzo często po dłuższej rozmowie okazuje się, ze są kompletnie samotne i nikomu wcześniej o tym nie powiedziały . Czasem dzwonią ich siostry lub koleżanki. Nie są pewne, czy wolno im zareagować, czy mogą się wtrącać a jednocześnie bardzo się martwią.
Zbliżają się Walentynki, a wraz z nimi kolejna akcja uliczna Pontonu tym razem zatytułowana "Chcemy kochać, chcemy wiedzieć" . Podczas akcji będziemy wypisywać pocztówki - walentynki do Ministerstwa Edukacji Narodowej z żądaniem wprowadzenia rzetelnej, opartej na faktach naukowych, dostosowanej do rzeczywistości edukacji seksualnej (w jednej wersji dla wszystkich uczniów i uczennic) do polskich szkół. Potrzebujemy programów edukacyjnych, które zamiast wzmacniać stereotypy płci będą promować równość. Zapraszamy wszystkie i wszystkich 14 lutego o godzinie 14:00 przed wejście do metra Centrum.
Jest więcej powodów, by tego dnia zjawić się na tzw. patelni. W tym samym miejscu o godzinie 18:00 Fundacja Feminoteka zaprasza na kolejną odsłonę globalnego tanecznego protestu Nazywam się Miliard - One Billion Rising. Tegorocznym tańcem będziemy wspierać dziewczynki, dziewczyny i kobiety doświadczające przemocy seksualnej.