WARSZAWA – Polscy, czy szerzej: środkowoeuropejscy, a także wschodnioeuropejscy (np. ukraińscy) politycy, komentatorzy czy zwykli obywatele wydają się zdumieni i czasem mocno zirytowani kunktatorstwem zachodnioeuropejskich polityków. Z różnych ich wypowiedzi wyłania się obraz zdumienia graniczącego z irytacją. Czemu Europa działa tak opieszale i w tak mało znaczący sposób dla odstraszania Rosji od wysyłania „zielonych ludzików” do różnych miast wschodniej Ukrainy. Przecież bogata Europa jest tak potężna; takie przynajmniej jest domniemanie owych krytyków.
Tymczasem w świecie realnym, świecie kryzysów i konfliktów polityczno-militarnych, a także ekonomicznych, Europa (ta bogata, zachodnia) postrzegana jest zupełnie inaczej. Trzy lata temu, będąc na konferencji w New Delhi, zachowałem sobie na pamiątkę rysunek satyryczny z miejscowej anglojęzycznej gazety stanowiący swego rodzaju graficzną prognozę świata w XXI stuleciu. Otóż na tym rysunku Europę reprezentował mocno starszy pan w wianuszku z unijnych gwiazdek, a nad nim widniał napis: „Unia Zbankrutowanych Emerytów”.
Taka była wizja hinduskiego satyryka. I tak, niestety nie bez racji, postrzegana jest w coraz większym stopniu Europa poza granicami świata zachodniego. Stary Kontynent jest rzeczywiście bogaty, ale jest to bogactwo tworzone solidną i twórczą pracą przez stulecia. Tylko, że w rosnącej mierze to już czarowna p r z e s z ł o ś ć. Teraźniejszość jest coraz bardziej odległą od procesu kumulacji bogactwa.
Europa przestała myśleć w racjonalnych kategoriach, oddając się ułudzie absolutnego priorytetu państwa opiekuńczego, absolutnej równości tego, co z natury równe być nie może i wreszcie infantylnej intelektualnie pogoni za światem bez ryzyka. Niestety, jego brak może wystąpić dopiero po śmierci; dopóki człowiek żyje, jest on poddany różnym rodzajom przewidywalnego ryzyka i nie dającej się przewidzieć niepewności. I od takich realiów powinien się starać ubezpieczyć, jak również wykazać się odpornością na nie dające się przewidzieć katastrofy. I tak to czynił, ale ta zdolność kurczy się, zniechęcana obsesyjnymi działaniami polityków.
Przykład tym razem ze Stanów Zjednoczonych. Gdy na początku XX w. miało miejsce trzęsienie ziemi w San Francisco, nie trzeba było nikogo namawiać do uczestnictwa w usuwaniu szkód i odbudowie miasta. Np. szklarze z odległych o setki kilometrów miast jechali tam dniem i nocą by zaoferować usługi po odpowiednio wyższej cenie (wynikającej z ich wyższych kosztów dostawy towaru i pracy poza granicami swego miasta). San Francisco odbudowało się, więc, w błyskawicznym tempie.
Wtedy, ale nie teraz. Gdy w poprzedniej dekadzie fala powodzi zalała Nowy Orlean, wojsko na polecenie rządu federalnego postawiło posterunki, nie dopuszczające ciężarówek z towarami potrzebnymi do odbudowy i codziennego funkcjonowania, aby „zapobiec wykorzystaniu przez biznes trudnej sytuacji powodzian. Wszystko powinno kosztować tyle samo, niezależnie od kosztów dostarczenia tych towarów, a pomagać ma państwo, czyli podatnicy. No i pomagało. Tyle, że Nowy Orlean do dziś – po prawie dekadzie – nie powrócił do poprzedniego stanu.
W Europie też pomagają realizacji tych wszystkich (szczytnych skądinąd) celów podatnicy. Tyle, że wszystko kosztuje. Powoduje również coraz słabszy wzrost gospodarczy. Europa zachodnia, ze swoim jednoprocentowym średniorocznym wzrostem w obecnej dekadzie, jest już niedaleko od stagnacji. Zwiększając wydatki na te wszystkie szczytne, choć niewątpliwie mało rozsądne i często nierealistyczne cele, Stary Kontynent od paru dziesięcioleci ciął m.in. wydatki na obronę i dzisiaj praktycznie jego siła militarna jest bardzo mizerna. Kiedy państwa europejskie chciały np. w ograniczonym zakresie interweniować w Libii, okazało się, że nie ma dostatecznej zdolności w obszarze lotnictwa i pomóc im musiały Stany Zjednoczone. A inni – w tym prezydent Putin – to widzą.
W dodatku społeczeństwa zachodnioeuropejskie przeżarte są pacyfizmem – i zwykłą bojaźliwością. Stąd wśród polityków europejskiego obszaru bierze się obawa przed zaangażowaniem w konflikty zagraniczne inaczej niż w formie moralizatorskich deklaracji.
W miarę, jak realna impotencja Europejczyków zaczyna być dostrzegana również wewnątrz Europy „pojawia się psychologiczny mechanizm kompensacyjny. Wywołuje on przesadne poleganie na oddziaływaniu czynnika, który niektórzy teoretycy określają jako soft power, czyli miękka siła moralizatorstwa, krytyki i dawania dobrego przykładu”.
„Jednakże globalna miękka siła Europy również rozwiewa się jak dymek z papierosa. Właściwą konkluzją, jaką należałoby wyciągnąć z reakcji świata na europejskie moralizatorstwo i ‘dawanie świadectwa’ w kwestii antropogenicznego globalnego ocieplenia, jak również z reakcji na inne wydarzenia, powinno być stwierdzenie, że miękki, to powinien być papier toaletowy, ale siła powinna być twarda. A przede wszystkim powinna istnieć; wówczas – jeśli istnieje naprawdę – bardzo często nie trzeba jej wcale używać.”
Powyższy cytat pochodzi z mojej książki napisanej w 2012 r., a wydanej rok później w Anglii i USA pod tytułem: Economic Futures of the West. Nie było wówczas jeszcze konfliktu wewnątrzukraińskiego i rosyjskiej w ten konflikt interwencji. Ale było dość materiału analitycznego i dość przypadków nie tylko nieskuteczności Europy, lecz także jej niechęci do podejmowania działań obarczonych ryzykiem oraz kosztami, by wyciągnąć wnioski.
Skoro już mówimy o kosztach, to należy zwrócić również uwagę na pewne zjawiska usprawiedliwiające ostrożność i niechęć do różnych dalej idących kroków, ograniczających relacje gospodarcze z Moskwą. Otóż Unia Europejska jest organizacją, nie państwem. Dlatego wszelkie działania winny być nie tylko uzgadniane, co spowalnia proces decyzyjny, lecz także powzięta decyzja musi odzwierciedlać interesy różnych państw i grup państw wewnątrz Unii.
W rezultacie, to co jest ważnym interesem politycznym i gospodarczym krajów członkowskich położonych na wschód od Niemiec, nie koniecznie jest takie dla krajów unijnego Południa. Np. nasz, nie tylko polski, ale ogólnie krajów naszego regionu Europy, stosunek do konfliktu w Libii i obalenia obrzydliwszej niewątpliwie dyktatury pułkownika Kadafiego, był co najwyżej letni, a zaangażowanie żadne.
Tymczasem dla Włoch, Hiszpanii i innych krajów była to kwestia ważniejsza tak gospodarczo, jak i politycznie (w kontekście fali uciekinierów zmierzającej od Południa do Unii Europejskiej) niż kwestia ukraińska. Ogólne zasady postępowania są niewątpliwie ważne, ale istotne są również interesy poszczególnych krajów, gdyż wpływają one na ranking ważności różnych zdarzeń, do których przychodzi się nam ustosunkowywać.
I warto o tym także pamiętać, nawet dostrzegając problemy, jakie Europa ma sama z sobą.
Autor: Jan Winiecki
Jan Winiecki – profesor, ekonomista, obecnie kierownik katedry w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie oraz członek Rady Polityki Pieniężnej; m.in. były profesor Uniwersytetu Aalborg (Dania) i Uniwersytetu Europejskiego – Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, współzałożyciel i prezes (do 1995 roku) fundacji Centrum im. A. Smitha; były członek rady nadzorczej EBOiR, współzałożyciel i przez cztery kadencje prezes Towarzystwa Ekonomistów Polskich.