Przygotowania do wyboru sekretarza generalnego ONZ prowadzone są zwykle tak dyskretnie, że wyglądają niemal na tajne i w niewielkim stopniu przypominają szaleńczą kampanię prezydencką w USA. Przede wszystkim dlatego, że decyzja leży w rękach 15 członków Rady Bezpieczeństwa; to oni wybierają kandydata, którego później automatycznie zatwierdza Zgromadzenie Generalne Narodów Zjednoczonych – tak było do tej pory za każdym razem. Co ważniejsze, pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa, czyli Chiny, Francja, Rosja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, ma prawo weta; jeśli więc jeden z członków tej piątki nie wyraża zgody, wola większości nie ma żadnego znaczenia.
Proces selekcji jest też ograniczony nieformalną, choć obowiązującą już od 43 lat zasadą, że co dwie kadencje stanowisko sekretarza przypada kolejno przedstawicielom różnych regionów. Jedynym wyjątkiem był niezwykle popularny Kofi Annan, który mimo że wybrany tuż po innym reprezentancie Afryki, zajmował stanowisko przez dwie kolejne kadencje. Od 1971 roku sekretarzami generalnymi ONZ byli przedstawiciele Europy Zachodniej, Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji – Ban Ki-moon, sprawujący tę funkcję już drugą kadencję, pochodzi z Korei Południowej. Swojego sekretarza nie doczekał się więc tylko jeden region, czyli Europa Wschodnia.
Grono potencjalnych kandydatów z krajów wschodnioeuropejskich już się wyłoniło; niektórzy z nich podobno aktywnie zabiegają o poparcie. Wcześnie wystartował faworyt, były prezydent Słowenii Daniło Türk, który za czasów Annana był asystentem sekretarza generalnego do spraw politycznych. Mówi się też, że do stawki wejdzie obecna dyrektor generalna UNESCO, Bułgarka Irina Bokowa oraz dwaj Słowacy – minister spraw zagranicznych Miroslav Lajčak i jego poprzednik Jan Kubiš. Jest też wysoko ceniony przez państwa piątki były minister spraw zagranicznych Rumunii Mircea Geoana.
Cała piątka kandydatów jest dobrze znana w kręgach dyplomatycznych, a czworo z nich ma doświadczenie w pracy w ONZ. Obala to stary mit, że w Europie Wschodniej brakuje wiarygodnych postaci. (Żeby była jasność: cała piątka to moi przyjaciele; wysoce kompetentni i odpowiedni do tej roli).
Jest jednak pewien szkopuł – Europa Wschodnia musi uniknąć sytuacji, w której Rosja postawi weto. Zapewne właśnie dlatego kiepskie są widoki byłego ministra spraw zagranicznych Polski, Radosława Sikorskiego. Jeśli potwierdzą się obawy, że Kreml zawetuje każdego z wschodnioeuropejskich kandydatów, szansę zyskają przedstawiciele Europy Zachodniej i innych grup, między innymi była premier Nowej Zelandii, obecnie podsekretarz generalny ONZ Helen Clark, zwłaszcza że pozwoliłoby to przyznać wreszcie tę funkcję kobiecie.
Czy świat wiele z tych zabiegów zobaczy? Wybory z 2006 roku, w których z siódemki kandydatów uzyskałem drugi wynik, tuż za zwycięzcą, były w bezprecedensowym stopniu upublicznione; kandydaci odbywali spotkania z regionalnymi grupami państw ONZ, przemawiali na dorocznym szczycie Unii Afrykańskiej, a nawet uczestniczyli w debacie w BBC. Pojawiły się też specjalne strony internetowe analizujące przebieg kampanii.
Wszystko to świadczyło o wielkim kroku naprzód. Wizja, jaką ma sekretarz generalny ONZ, jest ważna, dlatego kandydaci do tej funkcji powinni mieć okazję, by publicznie przedstawić swoje cele i poglądy, do czego i ja byłem zobowiązany.
W ostatecznym rozrachunku publiczna kampania ma jednak niewielki wpływ na wynik wyborów, o czym najlepiej świadczy fakt, że Ban nie brał udziału w debacie w BBC. Wprawdzie próba przedstawienia własnej wizji może przynieść kandydatowi liczne wyrazy poparcia, to samo dotyczy jego rywali, a podczas wyborów na sekretarza generalnego ONZ członkowie Rady Bezpieczeństwa mogą głosować na dowolnie wielu kandydatów.
Nie znaczy to, że kampania nie ma wpływu na wynik. W 2006 roku Korea Południowa podjęła całoroczną, hojnie finansowaną i szeroko zakrojoną akcję nastawioną na dotarcie do wszystkich 15 członków Rady Bezpieczeństwa, łącznie z oficjalnymi wizytami w stolicach tych państw i wymachiwaniem atrakcyjną dla obu stron marchewką, na co inni kandydaci nie mieli ani czasu, ani środków. Korea była jedynym członkiem Rady Bezpieczeństwa, który taką kampanię prowadził.
Wynika z tego jasno, że w rywalizacji o fotel sekretarza generalnego ONZ nie liczy się wizja, życiorys, znajomość języków, zdolności administracyjne ani nawet osobista charyzma, ale polityczna decyzja, którą podejmują przede wszystkim kraje piątki. (Dzięki opcji dowolnej liczby głosów nie jest zresztą możliwe, by kandydat uzyskał akceptację P-5, a nie zdobył większości w Radzie Bezpieczeństwa).
W efekcie stanowisko otrzymuje kandydat „najmniej nieakceptowalny”. I raczej nie należy liczyć na to, że epoka mediów społecznościowych, telewizji satelitarnej czy bardziej dociekliwej prasy tę rzeczywistość zmieni.
W roku 2016 pewniakiem będzie kandydat z Europy Wschodniej, ktoś do przyjęcia dla krajów piątki, zwłaszcza dla Rosji. W jaki sposób dojdzie do porozumienia co do osoby, nie wiadomo. Jasne jest tylko, że każdy, kto nie odpowiada temu opisowi, wejdzie do stawki z mniejszymi szansami. Oczywiście nie oznacza to zupełnego braku szans.