Bennet Ramberg, politolog z Biura Spraw Polityczno-Wojskowych w Departamencie Stanu USA za rządów prezydenta George’a W. Busha, jest autorem książki „Destruction of Nuclear Energy Facilities in War”.
LOS ANGELES – W ciągu ostatnich kilku miesięcy Korea Północna znów okazała niezwykłą hardość. Najpierw reżim zagroził przeprowadzeniem kolejnych testów jądrowych, jeśli Organizacja Narodów Zjednoczonych nie wycofa swej rekomendacji, by postawić jej przywódców przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym za zbrodnie przeciw ludzkości. Co więcej, przedstawiciele USA twierdzą, że reżim zorganizował tajny cyberatak na koncern Sony Pictures rzekomo z powodu sprzeciwu wobec „Wywiadu ze Słońcem Narodu” – slapstikowej komedii o próbie zamachu na przywódcę Korei Północnej Kim Dzong Una. W noworocznym orędziu Kima mieliśmy kolejny melodramatyczny zwrot: przywódca zaproponował powrót do rozmów z Koreą Południową.
Działania reżimu Kima zasługują z pewnością na uwagę. Ale nie powinny przesłaniać nam prawdziwych źródeł ryzyka na Półwyspie Koreańskim. A są nimi niepewna władza Kima i zagrożenia, jakie może wywołać rozpad jego reżimu. Żaden ze strategicznych graczy w regionie – Chiny, Stany Zjednoczone ani Korea Południowa – nie wydaje się przygotowany na taki scenariusz.
To musi się zmienić. Trzeba przemyśleć na nowo zwłaszcza ugruntowane założenie, że to Stany Zjednoczone powinny jako pierwsze reagować na wydarzenia w Korei Północnej.
Zachowanie władz tego kraju niemal z pewnością odzwierciedla narastające zamieszanie wśród tamtejszej elity. Od ponad roku reżim prowadzi czystkę wysokich rangą urzędników, a zaczął w 2013 r. od stracenia Janga Song Taeka, wuja Kima. Kolejne egzekucje świty i doradców Janga, odwołanie jego współpracowników z placówek zagranicznych czy próba porwania we Francji syna jednego z jego asystentów to dowód na stopień przerażenia w wewnętrznym kręgu Kima.
Wyniesienie na wysokie stanowisko niedoświadczonej 27-letniej siostry Kima, Jo Dzong, to kolejna oznaka niepokoju.
Ten potencjał nierównowagi nie uszedł uwagi Chin. W artykule opublikowanym pod koniec zeszłego roku w oficjalnych mediach jeden z emerytowanych generałów Armii Ludowo-Wyzwoleńczej opisuje stan koreańskiego reżimu jako agonalny. Publikacja artykułu to wyraźny znak, że przywódcy Chin zastanawiają się, jak bardzo mogą dać się wciągnąć w „działania stabilizacyjne” w Korei, jeśli reżim upadnie.
Do podobnej dyskusja musi dojść także w USA. Nie ma wątpliwości, jaka byłaby odpowiedzialność Ameryki, gdyby upadek reżimu Kima doprowadził do wybuchu wojny. Traktat bezpieczeństwa między Stanami Zjednoczonymi i Koreą Południową wymaga reakcji wojskowej. Mniej jasna jest rola, jaką USA powinny odegrać w przypadku upadku pokojowego.
Plany awaryjne Ameryki są tajne. Ale dostępne publicznie dowody sugerują, że amerykańskie siły i środki powinny odegrać w nich główną rolę. W 2013 r. jeden z ważnych byłych wicedyrektorów wywiadu USA napisał, że w interesie Ameryki leżałoby znaczące wykorzystanie sił zbrojnych. W zeszłym roku Rand Corporation szacowała, że potrzeba nawet 270 tys. żołnierzy do zabezpieczenia broni jądrowej Korei Północnej. W świetle kosztownych interwencji w Iraku i Afganistanie, Stany Zjednoczone powinny uważnie przemyśleć swoje plany – i rozważyć jak największe ograniczenie swego zaangażowania.
60 lat po zakończeniu wojny koreańskiej Korea Południowa jest dobrze przygotowana do objęcia głównej roli w przypadku załamania się reżimu na Północy. Dzięki gospodarce wartej bilion dolarów, światowej klasy technologiom, 500-tysięcznej armii i energicznemu, dobrze wykształconemu społeczeństwu Korea Południowa jest w stanie zaplanować, zorganizować i sfinansować pokojowy koniec reżimu Kima.
Jednak aby tego dokonać, Koreańczycy z Południa będą musieli zainwestować w odpowiednie środki umożliwiające im doprowadzenie do stabilizacji Korei Północnej i zarządzanie nią w okresie przejściowym. Niedawne plany znaczącego ograniczenia południowokoreańskiej armii oraz brak publicznej dyskusji o roli tego kraju po upadku Kima to oznaka, że sporo jeszcze zostało do zrobienia.
Jeśli Korea Południowa obejmie przywództwo, Stany Zjednoczone będą mogły skupić się na najważniejszej sprawie – arsenale jądrowym Korei Północnej. Niezależnie od tego, czy reżim Kima zawali się z hukiem, czy po cichu, broń jądrowa zgromadzona w tym kraju będzie stanowiła bezpośrednie zagrożenie; może także zostać wykradziona. Amerykańska armia musi dopilnować, by ów arsenał nie został użyty, przeniesiony ani wyeksportowany.
Kluczowa będzie również komunikacja z Chinami. Jeśli Korea Północna upadnie, Chińczycy mogą wysłać tam swoje wojska. Jako że armie USA i Korei Południowej będą zapewne działały na tym samym terenie, trzeba uniknąć fałszywych tropów lub pomyłek, które mogłyby doprowadzić do niezamierzonych potyczek. Kontakty chińskich wojskowych z kolegami z Korei Północnej również mogą odegrać rolę stabilizującą, zwłaszcza jeśli upadek dynastii Kima doprowadzi do walk wewnętrznych.
Z uwagi na niestabilność Korei Północnej każdy kraj powinien już dziś określić swoją rolę. Na ich dyskusje, kształtowanie świadomości i politykę powinny wpływać staranne przemyślenia, a nie wydarzenia w Pjongjangu.
Kent Harrington, były starszy analityk Centralnej Agencji Wywiadowczej, pracował jako oficer wywiadu w Azji Wschodniej i szef azjatyckiej komórki CIA; był również dyrektorem CIA ds. wizerunku.