Dezintegracja Europy
LONDYN – Jeśli trzeba było wyraźnego sygnału, że Unia Europejska rozpada się w niepokojącym tempie, to jest nim budowa płotu z drutu kolczastego przez Węgry na granicy z unijnym sąsiadem – Chorwacją. Wcześniej kryzys w strefie euro zaburzył przepływy finansowe, zróżnicował tempo rozwoju gospodarek, nadwerężył zaufanie do unijnych instytucji politycznych i skłócił Europejczyków. Dziś, kiedy rządy wznoszą bariery i przywracają kontrole graniczne, kryzys migracyjny zaburza przepływ ludzi i utrudnia handel. A w miarę rozkładu UE rośnie ryzyko, że Wielka Brytania zagłosuje za wyjściem z Unii.
Podnosimy jakość debaty publicznej.
Często mówi się, że Wspólnota rozwija się dzięki kryzysom, bo pozwalają się one skupić na nadrzędnej potrzebie dalszej integracji. Ale takie przełomy wymagają właściwego wspólnego zrozumienia problemu, zgody co do skutecznego postępowania, chęci do zrzeczenia się części suwerenności i politycznych przywódców zdolnych wdrożyć zmiany. A wszystkich tych czterech rzeczy brakuje.
Unijni przywódcy są słabi, podzieleni i najwidoczniej niezdolni do wytyczenia wiarygodnej wizji przyszłych korzyści płynących z dalszej integracji Europy, a bez tego nie są w stanie zyskać poparcia społecznego i przekonać opornych rządów, by wzięły na swoje barki uczciwą część obciążeń. Z braku skutecznej wspólnej reakcji europejskie kryzysy tlą się, napędzają wzajemnie i wzmacniają pokusę „ciągnięcia każdy do siebie”.
Kryzys strefy euro i migracyjny mają wspólne cechy, które sprawiają, że trudno je rozwiązać. Oba wiążą się z dyskusją o podziale kosztów, którą komplikują różnice wartości i w której główną rolę odgrywa nowy hegemon – Niemcy.
UE nie potrafi podzielić się obowiązkami. Zamiast zgodzić się na uczciwy podział kosztów, czy to kryzysu finansowego, czy przyjęcia uchodźców, rządy próbują minimalizować swoje zobowiązania i przerzucać je na innych – tym samym zwiększając wspólne obciążenia. Kryzys bankowy, który dałoby się rozwiązać za pomocą uczciwej i zdecydowanej restrukturyzacji nadmiernych długów, rozrósł się w znacznie większy kryzys gospodarczy i polityczny, który skłócił wierzycieli i dłużników zarówno z różnych państw, jak i w łonie poszczególnych krajów.
Unijne reguły mówiące, że uchodźcy powinni otrzymać azyl w pierwszym kraju członkowskim, do którego dotrą, okazały się nieuczciwe i nie do wyegzekwowania; jako że uciekinierzy zabiegający o schronienie docierają zwykle do południowej Europy i chcą jechać na północ, Grecja i Włochy ignorują te reguły i ułatwiają im przejazd. Kraje tranzytowe, takie jak Węgry, próbują skierować uchodźców w inne miejsca. Przesiedlenie blisko 750 tys. osób, które zwróciły się o azyl w Unii Europejskiej w tym roku – to wciąż tylko 0,14 proc. unijnej populacji – stało się kryzysem egzystencjalnym.
Częścią problemu jest ułomny proces decyzyjny. Unijni przywódcy skupiają się jedynie na bieżących kosztach finansowych i politycznych, zamiast myśleć strategicznie o szerszych i bardziej perspektywicznych konsekwencjach.
Restrukturyzacja greckiego długu w 2010 r. oznaczałaby finansowy cios we francuskie i niemieckie banki (oraz wspierające je rządy), ale znacznie mniejsze straty niż te, które rodzi przedłużający się kryzys. Również przyjęcie uchodźców wymaga początkowych inwestycji z funduszy publicznych, ale może przynieść korzyści, kiedy tylko nowo przybyli zaczną pracować. Starzejący się kontynent potrzebuje dynamicznych młodych pracowników, którzy będą wykonywać pracę, jakiej nie chcą podjąć miejscowi (albo do której brakuje im kwalifikacji), którzy zapłacą za opiekę nad starszymi, będą zakładać firmy i realizować nowe pomysły dynamizujące wzrost gospodarczy.
Konflikt wartości osłabia też kompromis. Niemcy upierają się, że dłużnicy mają moralny obowiązek spłacić to, co są winni, i odpokutować za grzeszną rozrzutność. Słowackiego premiera, który odrzuca uchodźców, bo „Słowacja jest dla Słowaków, nie dla mniejszości”, trudno przekupić. Choć unijny plan przesiedlenia uchodźców usunąłby niechcianych przybyszy z Węgier, Viktor Orbán, autorytarny i nacjonalistyczny premier kraju, sprzeciwia mu się co do zasady, zarzucając Niemcom „moralny imperializm”, bo próbują narzucić sąsiadom swoją hojność wobec uchodźców.
Do niedawna niemieccy politycy starali się odpokutować nazistowską przeszłość kraju, dążąc do bardziej europejskich Niemiec i finansując Unię Europejską, by w ten sposób złagodzić wiele dysput. Ale Niemcy jako największy wierzyciel stanęły na czele Europy i administracja kanclerz Angeli Merkel próbuje przerobić ją na modłę germańską.
Berlin nie chce przyjąć do wiadomości, że jego polityka gospodarcza zubażająca sąsiadów – której symbolem jest potężna nadwyżka na rachunku obrotów bieżących – to zarówno przyczyna kryzysu w strefie euro, jak i poważna przeszkoda w jego rozwiązaniu. Zamiast tego zmusza innych, by szli niemiecką drogą, błędnie utożsamiając swoje partykularne interesy wierzyciela z interesem całego systemu.
Merkel odegrała znacznie bardziej pozytywną rolę w kryzysie migracyjnym. Niemcy jednostronnie zawiesiły stosowanie unijnych reguł azylowych i obiecały przyjąć wszystkich uchodźców z Syrii. Ale Merkel nie była w stanie zapewnić wszystkim uciekinierom bezpiecznego przejazdu, co tylko wzmogło chaos. Kiedy następnie Niemcy przywróciły kontrole graniczne w pozbawionej granic strefie Schengen, powstał fatalny precedens, który skłonił sąsiadów Niemiec do podobnego ruchu.
Wizerunek UE jako źródła kryzysów gospodarczych, politycznego zamieszania i niechcianych migrantów zwiększa ryzyko, że Brytyjczycy zagłosują za wyjściem z Unii w referendum, które ma się odbyć przed końcem 2017 r. Wielka Brytania już jest tylko połowicznym członkiem UE – jest poza strefą Schengen, ma klauzule pozwalające jej pozostawać poza strefą euro i dające samodzielność w wielu kwestiach wewnętrznych (np. w dziedzinie polityki azylowej). Rząd stara się jeszcze bardziej rozluźnić warunki członkostwa, więc Wielka Brytania będzie jeszcze bardziej wyobcowana z UE, nawet jeśli w niej pozostanie.
Sondaże są zniuansowane i trudno przewidzieć wynik referendum. W czasie wściekłości na establishment i politycznego wzburzenia zwolennicy wyjścia z UE mogą wciskać ludziom trzy fantastyczne opowieści o przyszłości bez UE: wolny rynek, kraj bez obcych albo socjalistyczną utopię. Obóz prounijny z kolei musi sprzedać rzeczywistość z Unią taką, jaka jest, bez upiększeń.
Do niedawna unijna integracja wydawała się nieuchronna. Mogła wyhamować, ale nigdy nie działała wstecz. Kraje wchodziły do Unii, żaden z niej nie wyszedł. Ale w kruszącej się UE Brexit może postawić tę dynamikę na głowie. Tym bardziej trzeba więc naprawić Unię, nim będzie za późno.
Philippe Legrain wykłada gościnnie w Instytucie Europejskim przy London School of Economics. Do lutego 2014 r. był doradcą ekonomicznym przewodniczącego Komisji Europejskiej.