Zaczęły się częste infekcje, zapalenia gardła, bóle głowy, syndrom wiecznego zmęczenia, ciągle byłem niewyspany. Wizyty u lekarzy pierwszego kontaktu kończyły się zapisaniem kolejnego antybiotyku, który przynosił chwilową ulgę w infekcji. Ja sam też nie podejrzewałem, że może dziać się coś poważnego, wydawało mi się, że to normalne dolegliwości, które ma każdy intensywnie pracujący ojciec 2-letniego dziecka. Trzy tygodnie przed tym jak trafiłem do szpitala zaczęły doskwierać mi bardzo mocne bóle kręgosłupa, które tłumaczyłem sobie pracą przy budowie domu, znów nie podejrzewałem żadnej poważnej choroby. Jak się okazało później, był to już przerzut nowotworu na węzły chłonne. Rozwijający się w moim ciele nowotwór jądra miał bardzo nietypową postać, gdyż jego przebieg nie wiązał się z typowymi objawami dla tego typu nowotworów.
Pierwszą reakcją na informacje o chorobie nowotworowej był na pewno strach. Ogromny strach przed tym, co czeka moją żonę, dzieci. Ciężko sobie wyobrazić, co przebiega przez głowę w takich chwilach. Obydwoje z żoną ten okres wspominamy jako jeden z najcięższych, z jakim musieliśmy się zmierzyć. Ja w szpitalu, ona w ciąży oraz z dwulatkiem, który pomimo młodego wieku rozumiał, że nasze życie się na czas choroby jakby zatrzymało. Po moim wyzdrowieniu, jakieś 3 lata temu, okazało się, że moja żona również posiada zmiany onkologiczne, lecz poddana w miarę szybkiej diagnozie i zabiegowi uniknęła całemu procesowi leczenia. Na chwilę obecną oboje jesteśmy zdrowi i szczęśliwi. Pochodzę z mniejszej miejscowości, więc informacja o mojej chorobie dość szybko się rozniosła. Okres ten bardzo zweryfikował prawdziwe przyjaźnie. Reakcje ludzi na łysą głowę były dość specyficzne, ale z żoną ani nie kryliśmy tego, że jestem chory na nowotwór, ani nie unikaliśmy bycia w miejscach publicznych.
Chęć do walki
Po pierwszym okresie, gdzie górował strach, nadeszła chęć walki. Dość szybko zakwalifikowałem się do przyjmowania chemioterapii. Był to okres bardzo ciężki dla nas jako rodziny. Mając zaplanowane cykle chemioterapii, musieliśmy wraz z żoną zaplanować, kiedy ma się urodzić nasz drugi syn. Aby miało to miejsce, gdy jestem „PO” chemii.
Jak można sobie pomóc?
Najlepszą metodą pomocy samemu sobie jest znalezienie jakiejś przestrzeni, w której się dobrze czujemy, odnowienie starego hobby, na które się nie miało czasu ze względu na pracę. Ja miałem to szczęście, że w trakcie choroby mogłem sobie pozwolić na dłuższy urlop od obowiązków zawodowych, lecz między chemiami, jak tylko czułem się na siłach, z przyjemnością odwiedzałem miejsce swojej pracy choćby na kilka godzin.
Najważniejszym, ale zarazem najtrudniejszym zadaniem jest wiara w to, że na końcu leczenia jest wygrana w postaci zdrowia i życia. Mi osobiście bardzo pomogła nauka medytacji i relaksacji. Dzięki niej było mi łatwiej przejść wszystkie dolegliwości związane z uciążliwą chemioterapią i samą chorobą oraz operacjami obu płuc, jakie przeszedłem.
Wygrałem z rakiem
Po wygranej z rakiem życie zmienia się o 180 stopni. Człowiek docenia każdy dzień, każdą chwilę spędzoną z najbliższymi. Mi udało się wrócić do normalnego życia bardzo szybko, chodzę do pracy, wychowuję synów. Moim hobby stał się sport i bieganie. Dużo czasu poświęcam na treningi i dbanie o dobrą formę. Na co dzień staram się nie myśleć o chorobie, bardzo ciężko wraca mi się, nawet myślami, do tamtych bardzo trudnych chwil. Staram się łapać każdą chwilę, doceniam rzeczy i to, że dziś mogę znów cieszyć się zdrowiem.