Kubę Wandachowicza poznałam jakieś dziesięć lat temu; ja byłam wtedy w liceum, a on był mniej więcej w moim wieku. Imponował mi :)
Kuba jest autorem słynnego manifestu „Generacja nic”. Pamiętam, że przygotowywałam pracę na olimpiadę filozoficzną poświęconą fenomenowi wyobraźni Jaen-Paul Sartre’a i wysłałam mu wersję roboczą z prośbą o opinię. Potem spotkaliśmy się po koncercie Cool Kids of Death w poznańskim klubie Piwnica 21. Kilka lat później poprosiłam go o skomponowanie audio do wizualizacji, którą przygotowywałam do pokazu w Elektrowni Rybnik…
Kuba odezwał się do mnie po moim chorobowym coming outcie w programie „Kobiecy punkt widzenia” Hanki Lis. Napisał do mnie na Facebooku. Napisał, że choruje. I tak, po latach, nawiązaliśmy pacjencki kontakt. W tym serdecznym kontakcie pozostajemy do dziś.W międzyczasie, w kwietniu br., spotkaliśmy się w Łodzi.
Poniżej publikuję rozmowę z Kubą Wandachowiczem zarejestrowaną 20 kwietnia br. w Łodzi oraz korespondencję z wczoraj, tj. 30 czerwca.
KAPSYDA KOBRO: To, że napisałeś do mnie o chorobie na Facebooku było dla mnie szokujące. Przez pierwsze pół roku choroby właściwie ukrywałam, że choruję. To było stosunkowo proste do wykonania. „Wylogowałam się” i ludzie myśleli, że po prostu coś innego robię, nad czymś pracuje, realizuję gdzieś kolejny projekt…
KUBA WANDACHOWICZ: O chorobie powiedziałem wszystkim znajomym. Nie chodziłem i nie opowiadałem, że mam raka, ale nie robiłem też z tego tajemnicy. Jednak ludzie zaczynają się ciebie bać, jak dowiedzą się, że masz raka. Zauważyłem, że jak mówię komuś, że jestem chory na raka, to na twarzy rozmówcy pojawia się konsternacja. Od razu muszę szybko zapewnić, że wszystko jest pod kontrolą, że wiem, że będę zdrowy. Sytuacja jest niekomfortowa dla tej osoby, a co dopiero dla mnie.
W zeszłym roku brałem udział w filmie realizowanym przez studentkę ze szkoły Wajdy na temat końca świata. To jest film dokumentalny o ludziach, którzy uwierzyli w koniec świata oraz o ludziach, którym w życiu przytrafiło się coś tak traumatycznego, co było dla nich własnym końcem świata. Zatrudnili mnie tam w roli osoby, która prowadzi nocną audycję, odbiera telefony, a ludzie dzwonią i opowiadają o swoich końcach świata. Te audycje były nagrywane przed Wigilią. 23 grudnia rozmawiałem przez telefon z szamanem Majów, który zapewniał mnie, że nie będzie końca świata. Rozmawiałem też z dziewczyną, która pojechała w góry Sierra Nevada w Hiszpanii, ponieważ tam przebywał szef tych końcoświatowców, wybudował tam schron. Także miałem relacje ze schronów. (śmiech)
Wziąłem udział w tym filmie dlatego, że jestem przez niektórych rozpoznawalną postacią i mam audycję w radio [audycja „Puszcza Piosenki” w Radio Łódź]. Ciekawe było dla tych dokumentalistów też to, że jestem chory na raka. Oni chcieli, żeby w historie tych ludzi, którzy dzwonili, była także wpleciona historia mojej choroby i leczenia. Jednak, kiedy przyjechali do mnie, to szybko z tych planów zrezygnowali, ponieważ wytłumaczyłem im, że w trakcie choroby nie jestem atrakcyjnym obiektem filmowym. Oczekiwano ode mnie tego, czego ludzie na ogół oczekują od chorych na raka albo osób, które znalazły się w perspektywie śmierci; to znaczy, że ja teraz nic innego nie robię, jak tylko oglądam „Siódmą pieczęć" Bergmana albo czytam Biblię.
I to jest jeden z głównych powodów, dla którego zaczęłam mówi o swojej chorobie. I to mówić, kiedy sytuacja była już opanowana. Mówić, żeby zszokować, zdziwić. Żeby pokazać, że to nie jest tak, że jak zachorujesz na raka, to już jest tylko koniec… Że z rakiem i po raku można żyć. Że się żyje... Zatkało mnie, kiedy osoba, której nie widziałam rok bez ogródek zaraz na „dzień dobry” zapytała mnie czy mam perukę…
- Ale teraz bardzo dobrze wyglądasz. - Inaczej.
- Lepiej! [bardzo stanowczo, tzn. przekonująco]
- Zauważyłam, że jak ja do tego stanu rzeczy (czyt. stanu włosów :)) podchodzę w pozytywny sposób, to generuje taki odbiór. W tym kontekście mogłabym powiedzieć, że „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło” (śmiech). Ale to szalenie pozytywne doświadczenie. Przez ostatnie sześć lat nosiłam ciągle taką samą fryzurę. Teraz przynajmniej widzę twarz (śmiech).
Kiedy zostałeś zdiagnozowany? Pamiętasz ten dzień, kiedy dowiedziałeś się, że jesteś chory?
Dowiedziałem się o tym, że choruję na przełomie września i października zeszłego roku. Schudłem osiem kilo, bardzo mocno się pociłem w nocy. Wszyscy mówili, że źle wyglądam, bo schudłem. Na festiwalu Heineken Open’er spotkałem dziewczynę, która, jak się później okazało, chorowała na ziarnicę. Ona mi się przyglądała i powiedziała, że powinienem pójść do lekarza. W jej poradzie było coś tak autentycznego… widać było, że się zna. I poszedłem na badania, chyba w lipcu, okazało się, że miałem podwyższone OB. No i wiesz… każdy te pierwsze wyniki jakoś tak ignoruje, bo nie myśli się o najgorszym. Myślisz, że np. masz coś z zębem i dlatego OB jest podwyższone. Potem na wszelki wypadek drugi raz zbadałem krew, żeby zobaczyć, czy coś rozwija się w organizmie. Wyniki były złe. Miałem tego farta, że mam kolegę lekarza, to jest brat mojego kolegi z zespołu Tryp, Marcina Pyta. Poszedłem do tego lekarza z moimi wynikami, m.in. z USG, na którym były widoczne powiększone węzły.
Poszedłem do niego do domu, zrobił przy okazji obiad, ja mu opowiadałem co mi jest, jakie mam wyniki. On popatrzył na mnie i powiedział: ziarnica, chłoniak. To jest lekarz z powołania, więc jeszcze tego samego dnia chciał mnie wziąć do szpitala na badania.
Diagnozowanie trwało długo. Dwa tygodnie czekałem na same wyniki węzłów. Chemioterapię zacząłem szybko. Miałem mieć sześć cykli, ale mam osiem. Chciałem przekonać lekarza, żeby skończyło się na tych sześciu, jak było planowane, ale wiem, że to trzeba doleczyć. Jestem młody więc jestem w stanie to znieść.
Powiedz mi, jak to przyjąłeś? Wiem, że to pytanie…
Nie, to nie jest głupie pytanie. Diagnozowanie trwało miesiąc, więc to, że mogę być chory na taką śmiertelną chorobę docierało do mnie stopniowo. Nie spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba, tylko mogłem się przyzwyczajać do myśli, że jestem chory. Wiedziałem, że ziarnicę z tych wszystkich chorób, które mogłem mieć, stosunkowo łatwo się leczy. Mimo że jest złośliwa, to jest tym chłoniakiem najłatwiej uleczalnym. To było takie pocieszenie; mam tego raka, ale to najlepszy z nowotworów, który mógł mi się przydarzyć.
Jakie masz podejście do choroby? Ja przez nią przechodzisz? Widzę, że bojowo, jesteś szalenie dzielny.
Do tej pory jestem zmobilizowany. Nie jest tak, że otworzyła mi się jakaś perspektywa eschatologiczna, ponieważ takimi tematami interesowałem się i zajmowałem zawsze, niezależnie od mojej kondycji zdrowotnej. Więc teraz jest odwrotnie jeśli chodzi o wysiłek intelektualny i duchowy. W pancerzu muszę przejść przez chemioterapię. Nie pielęgnuję w sobie uczuć związanych z rozdrapywaniem ran albo związanych z taką perspektywą.
Przez chemioterapię meczę się strasznie szybko. Teraz jak zrobiło się cieplej poszedłem do sklepu, jakieś pół kilometra od domu, i jak wróciłem czułem się koszmarnie. Jednak cały czas chcę coś robić, głównie muzycznie. Cały czas się staram. W klubie [Kuba współprowadzi klub Dom na Piotrkowskiej 138/140 w Łodzi] teraz nie za bardzo mogę coś robić, bo nie mogę chodzić na imprezy ani niczego załatwiać. Bałem się, że się zarażę od kogoś i przesunie mi się chemia. Tak też głównie siedzę w domu. Ale starałem się coś robić, np. wziąłem gościnny udział w piosence Doroty Masłowskiej, wspomagając ją wokalnie i instrumentalnie. Również cały czas współpracuję z Marcinem Prytem.
Miałam trochę inną historię... Zemdlałam po raz kolejny w ciągu kilku miesięcy. Odwieźli mnie do szpitala. Już wtedy, tego dnia wiedzieli, że to białaczka, nie wiedzieli tylko jaka. Do tej pory mówiłam, że żałuję, że nie mogłam się przygotować na tę chorobę. Teraz pomyślałam sobie, że chyba lepiej, że np. nie czekałam miesiąc na diagnozę…
Miałam wiele zadań, zobowiązań, pełniłam różne funkcje. To był mój osobisty dramat; ja nie chciałam i nie umiałam wyhamować. Ostatecznie szybko wyhamowałam, bo po lekach po kilkanaście godzin spałam…
Chemia wyniszcza, wprowadza w takie depresyjne stany, ja to czuję, ale mam świadomość tego, że to są efekty działania chemii. Nie jestem już gówniarzem, mam swoje lata i nauczyłem się sobie radzić z problemami natury psychicznej – nie wiem czy dobrze, czy źle, ale potrafię sobie radzić. W każdym razie jak widzę, że jest spadek nastroju, to łączę to z tym, że chemia niszczy nerwy. Ale to się kiedyś wyprostuje. Wiesz, mówię Ci, ja mam Helenkę [córka, 5 lat] i ja nie mam dylematu czy się leczyć czy nie. Jak zachorujesz na raka i ludzie się dowiedzą, to wszyscy mówią, że masz się nie poddawać i mieć pozytywne nastawienie. Ja sobie nie wyobrażam, żebym w tej sytuacji miał myśleć inaczej. Właściwie nie mam wyboru.
Chemia i te super szare wnętrza szpitalne… Jak to znosisz? Afirmujesz może? Ja próbowałam.
Co dwa tygodnie idę do sali dziennego podawania chemii. W tej sali jest kilka foteli. Każdy dostaje jeśli poprosi, a z reguły proszą, taką tłoczoną, papierowa miskę i do niej wymiotuje. Dotąd miałem jedenaście chemii i ani razu nie wymiotowałem. Wiesz, widzę takiego gościa solidnie zbudowanego, który by mnie zmiótł jedną ręką. Dowiaduję się z rozmowy, że to jego trzecia chemia. A on jest zielony… ludzie się strasznie boją. Ja biorę na chemioterapię np. komputer i oglądam film. Chociaż jak jest zły film, to on wtedy jest jeszcze gorszy niż w rzeczywistości. Potem ten film kojarzy mi się z tą chemią. I jest parę takich filmów, których nienawidzę i których już nigdy nie obejrzę.
20 czerwca mam planowo ostatnią chemię. Postanowiłem, że nie będę nic przesuwać i chcę mieć to jak najszybciej za sobą. Tak to sobie ustawiłem. Chemię mam co dwa tygodnie, więc jak mam koncerty między chemiami, to mogę je zagrać. Jednak cztery czy pięć koncertów mam z głowy w maju. Mam wolny zawód, nie jestem na etacie, nikt mi nie płaci pensji czyli musze sobie jakoś dawać radę.
W chorobie zmienia się myślenie. Ale ono musi się zmienić też dlatego, że w trakcie chemii trzeba dawać sobie radę ze skutkami ubocznymi, w moim przypadku głównie z wymiotami, mdłościami. I z tym trzeba sobie radzić psychiką.
Dziś, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że przez chorobę (nie chcę mówić „dzięki chorobie”) wyszłam z trybów. Tak sobie myślę, że chyba przez większość życia funkcjonowałam w trybach czasu, czy też jego braku. Więc to, co się wydarzyło w pewnym sensie mnie wyzwoliło. Na pewno ciekawiej żyję przez to, że inaczej, świadomiej przeżywam. To jest zdecydowanie ciekawy stan.
To, co mówisz, to jest racja. Ta choroba powoduje, że inaczej myślisz o różnych sprawach. To jest pewne, choć to jest banał. Ja teraz na pewno zdrowiej żyje, ja wcześniej olewałem sobie takie sprawy.
- 30 czerwca 2013
KAPSYDA: Od naszego spotkania w Łodzi minęło trochę czasu. Zakończyłeś chemioterapię. Kiedy dzwoniłam do Ciebie ostatnim razem byłeś w trakcie przedostatniej chemii. Jak się czujesz? Jakie są plany dotyczące Twojego leczenia? I jakie masz plany zawodowe?
KUBA: Jeśli chodzi o plany związane z leczeniem, to teraz czeka mnie badanie PET, które pokaże, czy jestem ostatecznie wyleczony. Prowadzący mnie lekarz, wspaniały profesor Tadeusz Robak, zakłada, że jestem wyleczony, bo do tej pory wyniki miałem dobre, ale trzeba to potwierdzić właśnie tym badaniem. Badanie będzie robione pod koniec sierpnia, bo od zakończenia chemii trzeba odczekać minimum dwa miesiące, aby organizm nieco się oczyścił i można było stwierdzić czy przy braku terapii choroba się nie odradza.
Jeśli chodzi o plany muzyczne, to będę chciał zrobić wszystko, co do tej pory leży odłogiem: nowa płyta TRYPA (nagrywanie jesienią), nowa płyta NOT (jest już 8 nowych piosenek). Nie wykluczam, o ile zostanę o to poproszony, dalszej współpracy z Dorotą Masłowską. Jestem bardzo ciekawy co z tego wyjdzie. No i nie wiem, czy w znów nie zapragnę zrobić solowego projektu. Przede mną dużo pracy, więc teraz, podczas wakacji, muszę się intensywnie zregenerować po chemii. Trochę się namęczyłem, więc muszę złapać oddech przed powrotem do pełni sił. Już czuję, że jest lepiej.
No to życzę Ci, żeby było jeszcze lepiej! Łeb do słońca!
Kuba "qbx" Wandachowicz (ur. 27 listopada 1975) – polski basista, autor tekstów piosenek i kompozytor. Członek zespołu Cool Kids of Death.
Wcześniej występował w zespołach Borderland i Protoplazma. Obecnie gra również w zespołach NOT, Tryp oraz solo.
Uzyskał magisterium z filozofii na Uniwersytecie Łódzkim. Autor tekstu Generacja Nic (Gazeta Wyborcza, 5 września 2002), który wywołał dyskusję o pokoleniu 20-latków. Felietonista i eseista (m.in. Czas Kultury, Purpose). Był redaktorem naczelnym czasopisma Pulp.
Od października 2012, w każdą środę, prowadzi na antenie Radia Łódź autorską audycję muzyczną Puszcza Piosenki, należącą do cyklu Łódzka Scena Muzyczna.
Prowadzi klub DOM na ul. Piotrkowskiej 138/140 w Łodzi.
Tata pięcioletniej Helenki.