Chyba mało kto – zwłaszcza w Polsce – oczekiwał tej płyty. A okazało się, że to jedna z najciekawszych płyt ostatnich tygodni, jedna z pierwszych ważnych płyt 2014 roku.
To kolejny zespół, w którym główną rolę grają dziewczęta. „Główną” to zresztą mało powiedziane – właściwie przecież: jedyną.
To projekt od początku nastawiony na to, żeby realizować model stuprocentowo dziewczęcego zespołu. Mało tego – to projekt, który, momentami wręcz dość niebezpiecznie, balansuje na granicy zespołu, który świadomie gra swoją dziewczęcością i z premedytacją wykorzystuje seksistowskie schematy i stereotypy wciąż jeszcze związane z kobiecością. Bo przecież po co artystkom zdarza się występować na scenie w wyjątkowo krótkich sukienkach, jeśli nie po to, żeby przyciągnąć uwagę męskiej części publiczności?
Tak czy owak – cztery dziewczęta z korzeniami w Kalifornii, choć dziś mieszkające w Nowym Jorku, powracają właśnie z nową, trzecią już w swej dyskografii, płytą. Płytą, za sprawą której mają szansę zdobyć o wiele większą popularność niż ta, którą cieszą się dziś.
Do tej pory grupa była popularna przede wszystkim wśród wielbicieli amerykańskiej sceny alternatywnej: wyprzedawała – wciąż jeszcze tylko bardzo małe – kluby w Nowym Jorku, była jedną z gwiazd festiwali promocyjnych dla młodych zespołów. Ale nawet mimo tego, że dziewczęta grały piosenki oparte na bardzo wdzięcznych melodiach, nawet mimo tego, że równie wdzięcznie prezentowały się na koncertach, były jednak zbyt trudne do zaakceptowania przez szerszą publiczność: brzmienie ich piosenek było zbyt brudne i szorstkie, a teksty – zbyt mocne i nie pasujące do tradycyjnej wizji świata.
Ale wygląda na to, że najnowszy album może to zmienić. Bo płyta „Too True” to zestaw piosenek tak bardzo przebojowych, przystępnych, na swój sposób wręcz popowych, jak nigdy w dziejach tej formacji. Dziewczęta zrezygnowały z brudnego, trochę wręcz mrocznego brzmienia, z którymi kojarzyły się ich poprzednie płyty, a ładne melodie, na których ich piosenki bazowały od zawsze, wyciągnęły znacznie bardziej na pierwszy plan. Łącząc elementy indie rockowej klasyki z lat 80-tych, spod znaku takich mistrzów jak choćby niedoścignieni The Cure z łagodnym, łatwo przyswajalnym brzmieniem, udało im się uzyskać niemal perfekcyjną harmonię, która może się spodobać zarówno tym, którzy wolą granie alternatywne i tym, dla których jest ono za szorstkie i za brudne.
A pomijając wszystkie techniczne rozważania o tym, czy gitary są bardziej czy mniej przesterowane, trzeba po prostu zauważyć, że na tej płycie jest co najmniej kilka piosenek, które mają ogromny przebojowy potencjał. Jedna z nich to „Rimbaud Eyes” – utwór, który może zachwycić nie tylko pod względem muzycznym, ale ważny też dlatego, że przypominający nieco już dziś zapomnianego poetę, patrona wszystkich młodych, zakochanych, zauroczonych światem, łapiących wrażenia pełnymi garściami. Zupełnie przez przypadek, prawie dokładnie w tym samym czasie, przypomniał go w swoim najnowszym filmie francuski reżyser Francois Ozon. I już dwa bardzo dobre powody, żeby wrócić choć na chwilę do twórczości Francuza, która – choć liczy już grubo ponad 150 lat – nadal zachwyca świeżością i przenikliwością w opisywaniu nastoletniej wrażliwości.
Druga z piosenek z najnowszego albumu Dum Dum Girls, którym bez żadnych wątpliwości należy się popularność, to niemal tytułowy utwór „Too True To Be Good” – zachwyca porywającym rytmem, wpadającym w ucho refrenem i zabawną, choć jednocześnie dającą do myślenia, grą słów w tytule. Jeśli ta płyta ma być pierwszą jaskółką tego, co będzie się działo na scenie muzycznej w 2014 roku, zapowiada się, że to będzie ciekawych dwanaście miesięcy.