Temat aborcji wraca do debaty publicznej jak bumerang. Ścierają się przy tym dwie wizje. Jedni chcą daleko idącej liberalizacji, druga z kolei chce karać kobiety, które poddałyby się temu zabiegowi będąc ofiarą gwałtu. Słowo kompromis nikogo już nie interesuje.
Doszło w tej sprawie do pomieszania pojęć i wniosków, które płyną z tej lekcji. Po pierwsze, to nie na wniosek PiS, tylko organizacji pozarządowej, Sejm debatować będzie nad ewentualnym zaostrzeniem ustawy aborcyjnej. Po drugie, partia Jarosława Kaczyńskiego wykonała w ostatnich latach wielkiego wysiłku, żeby zachęcić do siebie tych wyborców, którzy zmęczeni są PO, również konserwatywnych, ale którzy z całą pewnością na żadne zaostrzenie ustawy się nie zgodzą. I wreszcie po trzecie, sam Jarosław Kaczyński nie jest religijnym fanatykiem, wbrew łatce, którą chcą przypisać mu jego przeciwnicy polityczni. Znamienne jest to, że oficjalnie PiS w ogóle nie zabiera głosu w tej sprawie, ponieważ dobrze wie, że popierając ewentualne zaostrzenie ustawy będzie dla PiS niekorzystne, co już pokazują sondaże, które promują tym samym partie liberalne i lewicowe. W zeszłym roku w obszernym wywiadzie Jarosław Kaczyński, mówił wprost- "Są zresztą pewne granice działania państwa. Państwo nie może nakazać umrzeć kobiecie, która chce ratować swoje życie. Po prostu nie ma takiego prawa. Nie ma też prawa nakazać urodzić zgwałconej nastolatce - dodał stanowczo".
Kiedy podczas pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007 na nowo rozgorzała debata o ochronie życia, najbardziej zaangażowany w tej sprawie był ówczesny Marszałek Sejmu, Marek Jurek., który domagał się wpisania do konstytucji zapisów o ochronie życia od momentu poczęcia. Miał wówczas wysoką pozycję w PiS, był jej wiceprezesem. Był w końcu drugą osobą w państwie. Mimo to , Jarosław Kaczyński nie zdecydował się poprzeć skrajnego projektu własnego posła. Ewentualne poparcie takiego projektu zrobiłoby z PiS partię marginalną, taką, jaką stałą się stworzoną następnie przez Marka Jurka Prawica RP. Podobnie zatem będzie i teraz.