Spokojnie. Ci, co od 200 lat zajmowali się psychiką, chcieli by ich wiedza prezentowała się na podobieństwo nazewnictwa medycznego, no i wymyślili. Dodatkowo te etykiety pomagają specjalistom łatwiej się porozumiewać, są rodzajem skrótów myślowych.
„Lekarz mi powiedział, że mam zaburzenie osobowości borderline, i że muszę na to brać leki do końca życia”. Bez paniki, ten skrót myślowy tylko wskazuje na pewien powtarzalny typ człowieka. Inaczej mówiąc, nazwa zwięźle opisuje, jaki rodzaj cierpienia łączy ludzi z taką etykietką. To nie dżuma. To się leczy psychoterapeutycznie, jeśli pacjent ma wolę i pragnienie wyleczenia.
Jeśli jest to specjalista zdrowia psychicznego i posługuje się tym terminem w diagnozie – idźcie do kogoś innego. Ale jeśli jest to laik, to wszystko w porządku. Bo czemuż by miał wiedzieć, że ten nieprecyzyjny termin został już kilkadziesiąt lat temu zastąpiony zupełnie inną terminologią, płynącą z rozwoju naszej wiedzy o psychopatologii i że właśnie, dlatego zmieniło się nazewnictwo.
Obiektywnie zostało dowiedzione, że jest skuteczniejsza niż brak psychoterapii. Udowodniono też, że psychoterapia jest skuteczniejsza niż placebo (co najmniej dwukrotnie), czego nie można powiedzieć o niektórych modnych lekach na depresję.
Psychoterapia powoduje, że pacjent „mniej kosztuje” system opieki zdrowotnej, bo zmniejsza się jego konsumpcja opieki medycznej. Więc na poziomie decyzji NFZ opłaca się inwestować w psychoterapię.
Dowiedzieliśmy się też, że pacjenci w terapii trwającej dłużej, korzystali więcej.
Co ciekawe dla miłośników psychotropów– skuteczność psychoterapii łączonej z farmakoterapią była taka sama jak bez niej.