Tak sobie myślę, że kiedyś chciałabym żyć z pisania. Moje rówieśniczki marzą o białych sukienkach i dzieciach, a dla mnie każdy wieczór spędzony nad laptopem i dokumentem Word jest jak poród, a każdy tekst jak własne dziecko, które w pewien sposób kocham, nawet jeśli jest niedoskonałe, brzydkie i przynosi mi wstyd.
Tak sobie myślę, że kiedyś chciałabym pokazać wszystkim tym, którzy uważają, że życie jest podłą szmatą, że nie mają racji, bo można, być może, robić coś, co się kocha i jeszcze żyć z tego, a inni to docenią, bo na razie nie mogę, gdyż brak mi racjonalnych i udokumentowanych dowodów, aby móc obronić tą naiwną tezę.
Tak sobie myślę, że kiedyś będą mnie prosić o felietony, że przeproszą Ci, co powiedzieli spadać, a Ci, co zatrudnili, utwierdzą się w przekonaniu, że było warto, że ktoś będzie czekać na moje teksty jak ja na te autorstwa Kofty czy Szczepkowskiej.
Tak sobie myślę i marzę, że kiedyś się stanie, że się odważę i napiszę książkę, którą kupi parę osób poza najbliższą rodziną i sąsiadami.
I tak czytam te e-maile, o tym, kim rzekomo jestem, na kogo się kreuję i o tym, na czym ponoć mi zależy. I nie widzę powodów, żeby enty raz to wypowiedzieć, z rozpędu chyba to robię, że promowanie mojej gęby, to ostatnia rzecz na którą mam ochotę, a to o czym marzę, to jedynie usłyszeć, że „lubię czytać Radomską”… I zastanawiam się, czy wraz ze spełnieniem tego małego marzenia, nie spełni się koszmar.
Wyobraźmy sobie, że jestem taką Radomską, której nazwisko już bzyczy jakoś ludziom w świadomości i przywodzi jakiekolwiek skojarzenia. Wyobraźmy sobie, że ktoś prosi mnie o wywiad, albo o wizytę w śniadaniowej telewizji. I ja już przebieram z radości nóżkami, że ludzie sobie tak to, co robię, cenią, że chcą się dowiedzieć jak przygoda z pisaniem się zaczęła, a ja w pogotowiu już trzymam zupełnie spektakularne i nietuzinkowe odpowiedzi w stylu „no w sumie to piszę od zawsze…”. Gdy tymczasem…
Gdy tymczasem prowadzącą śniadaniowy program interesuje to, czy lubię schaby i czy jem parówki, dziennikarz Faktu śledzi mnie w drodze do kontenera, aby dzień później, na łamach tabloidu podzielić się mrożącą krew w żyłach informacją mówiącą o tym, że nie segreguję śmieci. Jak mnie zaproszą na jakąś imprezę, bankiet i się nie zjawię, to nikt się nie dowie, że istnieję i równie dobrze mogę wrócić do pisania pamiętnika. A jak się zjawię, to nagle cała działalność związana z pisaniem przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie i sens, bo okaże się, że mam beznadziejny makijaż, cellulitis i brzydkie paznokcie u stóp…
Ja się, co oczywiste chociażby dla Ciebie przypadkowy czytelniku, który nie masz pojęcia kim jestem, nie mam czego obawiać. Wiodę swoje, w zasadzie anonimowe życie, skupiam na pisaniu i doceniam fakt, że kiedy kupuje w sklepie jogurt, to cała Polska nie krytykuje mojego wyboru. I rozumiem, że tabloizacja naszego życia odrywa nas od monotonii spraw codziennych i zwyczajnych i pozwala wynieść na piedestał takie, niekwestionowane przecież gwiazdy, jak Siwiec czy Rutowicz, karmiąc gawiedź spragnioną sensacji gnieżdżących się w nagłówkach. I gasnących niestety jednocześnie gdzieś na poziomie drugiego akapitu, do którego karmiona pseudo sensacją gawiedź nie dotrze, bo kto to słyszał, żeby tyle czytać, skoro jest już duży tytuł i fotomontaż z szokującym zdjęciem.
Ponoć popyt kreuje podaż, skoro ktoś chce oglądać dupę Siwiec na Pudelku, to Pudelek będzie zdjęcia jej dupy zamieszczać, a ona się wypinać. Skoro pod jednym artykułem na temat Grycanek, które nie zasłynęły niczym, poza tym, że mają nadwagę i stać je na bujanie się po salonach, można znaleźć 6500 komentarzy, to kogo dziwi fakt, że artykułów o Grycankach pojawia się na tym portalu z dnia na dzień coraz więcej? I cóż z tego, że krytycznych, nawet chamskich i podłych, które niejedną osobę, wpędziłyby w depresję i zmotywowały do samobójstwa. Każde kliknięcie to przecież dla Pudelka czysty zysk, a że generowany z podsycanej pogardy? Punkt dla portalu, Za to, że umie zarabiać na naszej krótkowzroczności.
Dopóki media wystawiają na lincz tych, których życiowym pragnieniem jest medialny lans, ja nie mam nic przeciwko temu. Dupa Siwiec się opatrzy i odejdzie w zapomnienie, ktoś ją cmoknie, ktoś kopnie, ktoś inny zignoruje. Dociera do mnie jednak tym samym, dlaczego ludzie, którzy naprawdę COŚ robią i tym CZYMŚ chcieliby się podzielić, uważają, że są alternatywni. Scena mainstream-owa jest przepełniona tymi, którzy słyną z tego, że są sławni i nikt rozsądny nie chciałby się gnieść z nimi w jednym tłumie.
Nie raz czytałam już o tym także, że prawdziwe dziennikarstwo w Polsce umiera, że wielkie wydawnictwa takie jak AGORA, masowo zwalniają swoich pracowników, bo czytelnictwo w Polsce spada i nie ma pieniędzy na to, aby opłacać autorów ambitnych tekstów, że o wiele łatwiej rozważać przez miesiąc na temat tego, czy Doda pojawiła się na imprezie w majtkach czy bez, tak uporczywie, że już chyba każdy zapomniał czym owa Doda, poza ewentualnym (nie)noszeniem majtek się zajmuje. I chyba tylko jedno mnie w całym tym smutnym zjawisku pociesza, że tego, co „dziennikarze” robią teraz, chyba nikt dziennikarstwem się nazwać nie ośmieli.
Ślub Łapickiego z dużo młodszą od niego partnerką poruszył opinię publiczną na tyle mocno, że nagle kilkadziesiąt lat zawodowej działalności tego aktora zbladło wobec zaledwie trzech, kontrowersyjnych jedynie w opinii osób postronnych, bo nie samych bohaterów, lat, jak na złość, spokojnego małżeństwa. Odnosić zaczynam smutne wrażenie, że dla wielu, Łapicki zaistniał dopiero w chwili zawarcia drugiego małżeństwa. To pewnie straszne, realizować się zawodowo całe życie, a po śmierci być zapamiętanym jako ten, co się ożenił z młodą laską i grał w „M jak miłość”.
Straszniejsze jest być chyba młodą wdową, która wyszła za mąż ze względów, które absolutnie nikogo nie powinny interesować, za kogoś kogo podziwiała i o czym nie raz mówiła, ale co z perspektywy tabloidów nie było tak ciekawe, jak przytaczanie po raz enty informacji o tym, jak wielka różnica wieku dzieli „młodą” parę. Strasznie jest musieć pewnie informować o śmierci bliskiej osoby, której na pewno w jakiś sposób upiększyło się ostatnie lata życia, media, które nie raz, nie dwa, nie dziesięć, obrzuciły ją błotem i łajnem. Strasznie w kilka dni, po odejściu kogoś bliskiego, być śledzonym przez kilku idiotów z aparatami, którzy liczyli pewnie na sfotografowanie szerokiego uśmiechu młodej wdówki, albo ostatecznie, kilku banalnych i nudnych łez rozpaczy.
Idiocie obiecał ktoś pewnie kilka stówek za zdobycie ciekawego materiału na pierwszą stronę i temu, że ktoś chciał zarobić pewnie dziwić się trudno. O wiele łatwiej chyba ulec można jednak szokowi, wynikającemu z tego, że jakiś KTOŚ płaci za śledzenie ludzi w chwili żałoby i grzebanie w śmieciach i pewnie śmie pwoływać się na dziennikarską wolność i to, że „ludzie powinni wiedzieć”.
O dziwo w całej sensacyjnej sprawie wyrzucania na śmietnik przez młodą wdowę rzeczy zmarłego męża, najmniejszą rolę odegrała sama wdowa. Mogłaby równie dobrze siedzieć w domu i nie robić nic, a media i tak szalałyby oddając się spekulacjom mówiących o tym, że pewnie sprzedaje rzeczy zmarłego aktora na Allegro, albo upija się z radości. Historia została już opowiedziana, a to, że pewnie lub być może, nie ma nic wspólnego z prawdą? Prawda nikogo nie obchodzi.
Bo równie dobrze można by powiedzieć, że Kamila chciała się pozbyć osobistych rzeczy męża pod wpływem rozpaczy i żalu, że nie miała siły na ich segregacje i oglądanie, że zwyczajnie cierpi. Jednak ta wersja nie pasowałby to obrazu młodej, interesownej żonki, wykreowanej już dawno przez tabloidy. Wyrachowanie zimnej flądry brzmi dużo lepiej i świetnie się sprzeda.
Bez względu na to, co kieruje i kierowało zachowaniem Pani Kamili i to, jakim jest człowiekiem, cholernie jej współczuje. Gombrowiczowskie gęby przyprawione. O tym, kto cierpi, a kto jest bestią, już zadecydowano. Wszelkie „ale” to dla ogłupionej masy, naiwne szukanie „dziury w (wykreowanym) całym”. Smutne.