Bunt, który obserwujemy ostatnio w Iranie, wywołała decyzja prezydenta Rouhaniego o obcięciu subwencji paliwowej. Cena litra benzyny miała wzrosnąć nawet czterokrotnie. Władze nie przewidziały tak gwałtownej reakcji i po 15 listopada w wielu miastach doszło do żywiołowych protestów. Na kilka dni wyłączono internet. Po kilkunastu dniach bunt został utopiony we krwi - śmierć poniosło od 208 do ponad 400 osób. 7 tysięcy aresztowano, splądrowano 407 banków, zniszczono 180 stacji benzynowych, 32 karetek pogotowia, a straty zniszczonych sklepów wyniosły ponad 12 mln USD. Oficjalna wykładnia władz głosi, że obce agentury wykorzystały naiwność niewielkiej części Irańczyków by doprowadzić do chaosu.
Najostrzej rozprawiono się z protestującymi w mieście Mahshahr. Strzelano do młodych demonstrantów z broni maszynowej. Urządzono im bezlitosną rzeź. Ludzie usiłowali znaleźć schronienie na mokradłach, ale tam także dosięgły ich śmiercionośne serie. Bilans to od 40 do 100 zabitych Arabów. Miasto Mahshahr leży w południowo zachodniej prowincji Chuzestan, zamieszkałym gównie przez mniejszość arabską i co najważniejsze, bogatej w największe zasoby ropy naftowej w Iranie.
Co ciekawe, w czasie wojny iracko-irańskiej w 1980-1988, Saddam Husajn bardzo liczył na rewoltę Arabów w Chuzestanie, lecz srodze się przeliczył - nie tylko nikt nie przyłączył się do wkraczających wojsk irackich, ale spotkał je tam zdecydowany opór. Dzisiaj mimo krwawego pacyfikowania protestów nikt nie myśli o odrywaniu prowincji od Iranu.
Sroga rozprawa to nie tylko tłamszenie etnicznych Arabów, ale także gniecenie w zarodku buntu w innych miastach, także w Teheranie. Zwolennicy twardego kursu wobec Iranu dowodzili, że amerykańska maksymalna presja przynosi efekty, że reżim irański cofa się, a wymowę sankcji dodatkowo wzmaga także anyirańska rewolta w Iraku, czy libański sprzeciw przeciwko Hezbollahowi, uznawanego za klona Korpusu Strażników Rewolucji. Wydawało się przez chwilę, że zduszona sankcjami gospodarka irańska, dramatyczny spadek produkcji ropy z 2,5 mln do 250-300 tysięcy baryłek ropy dziennie, zamrożone aktywa, brak inwestycji, zmusza Teheran do kapitulacji i przyjęcia 12 żądań postawionych 21 maja 2018 r. przez Sekretarza Stanu Mike’a Pompeo.
Żądania te sprowadzają się do tego by Teheran natychmiast zakończył wspieranie swoich sojuszników w Iraku, Syrii, Libanie czy Jemenie, zlikwidował program rakietowy, nie zagrażał sąsiadom oraz na trwale zamroził program atomowy. Profesor Robert Jervis w wywiadzie umieszczonym na moim blogu, skwitował to jednoznacznie: Pompeo zażądał od Iranu „poddajcie się, to wtedy zaczniemy z wami rozmawiać”.
Od samego początku prezydent Trump był zdecydowanym krytykiem wynegocjowanej z takim trudem przez jego poprzednika Baracka Obamę, umowy nuklearnej z Iranem. Przy wielu okazjach ostro ją atakował jako najgorszą umowę wszechczasów, dlatego że pomijała program rakietowy i co najgorsze, umożliwiła finansowanie przez Korpus Strażników Rewolucji finasowanie wywrotowej działalności na Bliskim Wschodzie. W maju 2018 r. jednostronnie doprowadził do wycofania USA z tej umowy pozostawiając pozostałych jej sygnatariuszy w niemałym osłupieniu: Francję, Niemcy, Wielką Brytanię, Rosję i Chiny.
Barbara Slavin, dyrektorka Future of Iran Initiative w Atlantic Council w Waszyngtonie, potępiła pogrzebanie przez Trumpa umowy nuklearnej, która według niej mogła otwierać dialog z Iranem, ale nie dano szansy na przetestowanie takiej możliwości.
Natomiast Nadim Shehadi, dyrektor wykonawczy Libańsko -Amerykańskiego Uniwersytetu w Nowym Jorku, w wywiadzie, który ukaże się na moim blogu, nie szczędzi pochwał prezydentowi USA, dowodząc, że umowa nuklearna z Iranem była tragedią dla Bliskiego Wschodu, bo otworzyła szeroki strumień pieniędzy do finansowania Korpusu Strażników Rewolucji i Hezbollahu, a dzięki amerykańskim sankcjom, ich aktywność została poważnie osłabiona.
Bez wątpienia duet Pompeo-Trump wprowadzając politykę maksymalnej presji na Iran nie tylko zadowolili się przywróceniem dawnych sankcji, ale także wprowadzili nowe, które karzą poważnymi konsekwencjami finansowymi państwa trzecie. Zamknięto możliwość inwestowania w Iranie, a prezydent USA postawił jednoznaczną ofertę – jeśli chcecie robić biznes w Iranie, to nie będziecie go mogli robić w USA. Rozszerzając sankcje objęto także embargiem sprzedaż irańskiej ropy i gazu. W listopadzie 2018 r. przestały obowiązywać odstępstwa. Celem było doprowadzenie do wyzerowania irańskiego eksportu tych surowców. Pisałem o duszących gospodarkę irańską sankcjach w tekście „Bunt napędzany paliwem. Czy zamieszki w Iranie doprowadzą do upadku reżim ajatollahów?”.
Czy rzeczywiście sankcje sparaliżowały gospodarkę irańską i pozostało tylko odliczać dni zanim reżim pogrąży się w odmętach chaosu i by przetrwać będzie zmuszony przyjąć żądania Pompeo? Odpowiedź nie będzie pozytywna dla zwolenników utrzymania bardzo twardego kursu wobec Iranu. Choć sankcje rzeczywiście dotknęły wiele sektorów, to przede wszystkim uderzają w ludność cywilną. Nawet zakup zagranicznych lekarstw czy sprzętu medycznego jest znacznie utrudniony. Natomiast maksymalna presja nie tylko nie osłabiła pozycji Iranu w regionie, ale wywołała zdecydowane kontrakcje Teheranu. Jest to działanie na krawędzi ryzyka wybuchu poważniejszego konfliktu w Zatoce Perskiej.
Takimi prowokacyjnymi działaniami, napinającymi strunę było kilkukrotne zaatakowanie i zajęcie tankowców i zestrzelenie w czerwcu 2019 r. przez Iran wojskowego amerykańskiego drona wartego kilkaset milionów dolarów. Sporym zaskoczeniem dla ekspertów była precyzja z jaką udało się Irańczykom zestrzelić ten bezzałogowy samolot. Akt ten był bardzo jasnym przekazem, by zacząć rozmawiać i przestać przemawiać do Irańczyków z pozycji siły. Poza zapowiedzą Trumpa, że w ostatniej chwili powstrzymał działania odwetowe, nie doszło do przełomu, ani rozmów. Nie trzeba było zbyt długo czekać na podbicie stawki.
W połowie września 2019 r. w bardzo precyzyjnym ataku dronowo-rakietowym, Iran udowodnił, że jest w stanie sparaliżować produkcję saudyjskiej ropy, wyłączając na kilka tygodni połowę jej mocy przerobowych. Świat zareagował wyjątkowo spokojnie i nie doszło do gwałtownego wzrostu cen ropy. Następny tego typu atak może mieć już inne skutki. Saudyjczycy zrozumieli przekaz i próbują nawiązać rozmowy z Teheranem, nakłonić do nich Trumpa, a także wywikłać się z obciążającej interwencji w Jemenie – na razie idzie im to jak po grudzie. Decyzja o zwiększeniu sił amerykańskich w Zatoce Perskiej o 14 tysięcy jest sygnałem dla Iranu, ale z drugiej strony po raz kolejny prezydent dał do zrozumienia, że nie ma ochoty na otwarty militarny konflikt z Iranem. Kolejna prowokacja uchodzi Teheranowi bezkarnie, a to może z kolei zachęcać do dalszego eskalowania.
Gospodarka Iranu słabnie i według prognozy w przedziale od marca 2019 r. do marca 2020 r. ma się zmniejszyć o 9,5% PKB. Ceny produkowanych lokalnie samochodów skoczyło o 300%, inflacja pożera siłą nabywczą, co wyraża się dramatycznym spadkiem obrotu nieruchomości o ponad 70% (wrzesień 2018 -wrzesień 2019). Rial od maja 2018 r. do dolara stracił na wartości o 70%. Większość wydatków pochłaniają artykuły pierwszej potrzeby. Największym problem jest utrzymujące się wysokie bezrobocie wśród młodych Iranek i Irańczyków, sięgające 30%.
Wielu zdecydowało się na emigrację, zamożniejsi swe oszczędności lokują w bankach i na rynku nieruchomości głównie w Turcji. Mimo negatywnych wskaźników, gospodarka Iranu nie zawaliła się, a inflacja została opanowana. Przez sankcje, Iran zmuszony został do dywersyfikacji gospodarki. Choć teraz mocno ograniczone, dochody ze sprzedaży ropy i gazu odpowiadają nieco ponad 20% budżetu, jest to o 2/3 mniej, aniżeli w Arabii Saudyjskiej.
Irańczycy nie zamierzają się wycofać ze swojego programu rakietowego, a ostatni raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej wskazuje, że Iran zaczyna wzbogacać uran powyżej ograniczeń nałożonych przez umowę nuklearną, którą tak krytykował Trump. W najbliższych miesiącach Iran może znacznie przybliżyć się do wyprodukowania broni jądrowej.
W lutym 2020 r. odbędą się wybory do Madżlesu (parlamentu irańskiego) i wiele wskazuje na to, że obóz umiarkowany wokół prezydenta Hassana Rouhaniego, który z ministrem spraw zagranicznych Dżawadem Zarifem, tak dużo kapitału politycznego zainwestowali w porozumienie nuklearne, znajduje się od wielu miesięcy w odwrocie. Maksymalna presja wzmacnia obóz konserwatywny i zwolenników radykalnego kursu w polityce wewnętrznej i zagranicznej.
Ali Chamenei – Najwyższy Przywódca jest schorowanym osiemdziesięciolatkiem i pojawia się pytanie, kto będzie jego sukcesorem i jaki nurt będzie reprezentował: umiarkowany czy konserwatywno-radykalny. W tej chwili wiele wskazuje, że frakcja konserwatywna mobilizuje się do przejęcia całkowitej kontroli nad różnymi instytucjami w Iranie.
Maksymalna presja nie tylko nie rzuciła Iranu na kolana, ale wzmocniła tam zwolenników twardego kursu. Ostatnie pół roku dostarczyło aż nadto dowodów, że Iran potrafi od słów przejść do czynów. Czy rzeczywiście musi dojść do kolejnej niebezpiecznej sytuacji na krawędzi wojny? Prezydent mając na głowie impeachment i wybory w 2020 r. nie chce dostrzegać tego kryzysu, do którego też sam się przyczynił. Choć wojny żadna ze stron nie chce, niestety ryzyko jej wybuchu w Zatoce Perskiej dawno nie było tak wysokie.