Śmierć w amerykańskim ataku rakietowym generała Sulejmaniego w Bagdadzie, stanowi złowieszcze ukoronowanie serii incydentów na Bliskim Wschodzie. Jedno jest pewne – wszyscy w regionie w tej chwili wstrzymali oddech i oczekują gwałtownego rozwoju wydarzeń. Jeszcze nowy rok dobrze się nie rozpoczął, gdy zawisła groźba nowego konfliktu.
Przypomnijmy kryzys amerykańsko-irański trwa od 1979 r., ale w coraz ostrzejszej formie przebiega od maja 2018 r. Wówczas prezydent Trump podjął jednostronną decyzję o wycofaniu USA z umowy nuklearnej. Przywrócone zostały amerykańskie sankcje w ramach maksymalnej presji i Trump poszedł dalej – doprowadził do zablokowania eksportu irańskiej ropy.
Iran przyparty sankcjami do muru - w odpowiedzi przeprowadził w maju i czerwcu 2019 r. ataki na tankowce, w czerwcu ubiegłego roku zestrzelił amerykańskiego drona, a we wrześniu doszło do ataku na saudyjskie rafinerie, no i 31 grudnia wspierane prawdopodobnie przez Iran milicje szyickie zaatakowały ambasadę USA w Bagdadzie. Iran kilkakrotnie dawał Waszyngtonowi do zrozumienia, że może nie poddać się presji. To też doprowadziło do amerykańskiej odpowiedzi – czyli ataku z wojskowego śmigłowca w którym zginęło kilka osób, w tym generał Kasem Sulejmani i Abu Mahdi al-Muhandis szef proirańskiej szyickiej milicji w Iraku.
Zabicie Sulejmaniego może się okazać najpoważniejszym błędem w polityce bliskowschodniej prezydenta Trumpa. Generał od 1998 r. był drugą najważniejszą osobą w irańskich strukturach władzy, kontrolującym Korpus Strażników Rewolucji, jego formacje paramilitarne oraz znaczną cześć gospodarki irańskiej. Był niezwykle popularny i uznawany za narodowego bohatera z wysokim poparciem blisko 70% Irańczyków. Typowany był jako jeden z poważniejszych kandydatów na następcę wiekowego Ali Chameneia – najwyższego przywódcy.
Dowódca Al-Kuds był przede wszystkim bardzo wpływową osobistością na Bliskim Wschodzie. Niezwykle skuteczny w działaniu i potężniejszy politycznie od irańskiego prezydenta Hassana Rouhaniego. Za jego czasów Iran bardzo się umocnił w Iraku po odsunięciu Saddama Husajna, ocalił od upadku sojusznika – dyktatora syryjskiego Baszara Assada. Był pogromcą Państwa Islamskiego w długiej kampanii przeciwko dżihadystom. Wpływał poprzez Hezbollah na sytuację w Libanie, wspierał Hamas i Islamski Dżihad i dał się we znaki Izraelowi, a Arabii Saudyjskiej wspierając Hutich w Jemenie. Amerykanom zaszedł za skórę w Iraku po 2003 r. – obwiany za śmierć setek żołnierzy w atakach głownie improwizowanych ładunków wybuchowych. Stał także za atakami dronowo-rakietowymi na saudyjskie rafinerie i prawdopodobnie koordynowanie wtorkowym atakiem na ambasadę amerykańską w Bagdadzie.
Sulejmani mroczny (anty)bohater, wcześniej kilka razy cudem uszedł z życiem z kilku zamachów w Iraku czy Syrii. Jego śmierć na bagdadzkim lotnisku nie pozostanie bez odpowiedzi Iranu i jego sojuszników. Niepojęte, dlaczego Trump będący w roku wyborczym decyduje się na tak drastyczny akt, prowokujący do wojny. Do tej pory prezydentowi USA, prowadzącemu chaotyczną i nieprzemyślaną politykę zagraniczną udawało się uniknąć poważniejszych kryzysów.
Krytyczni komentatorzy podkreślali, że prowokując wiele kryzysów, prezydentowi USA udawało się wyjść z nich bez większych komplikacji. Teraz może się to zmienić. Tym zabójstwem praktycznie zamknął drogę dyplomatycznego rozwiązania kryzysu z Iranem i dodatkowo wstrząsnął napiętą do granic możliwości sytuacją w regionie. To co się stało potwierdza najgorsze obawy, że Trump skłócony z własną administracją prowadzi chaotyczną politykę i bez planu awaryjnego na wypadek odpowiedzi militarnej Iranu. Ten kryzys, a nie impeachment może pogrzebać jego szanse na reelekcję w listopadzie 2020 r.
Zabicie Sulejmaniego znacznie komplikuje także sytuację w Iraku, w którym od wielu miesięcy trwają protesty. Zginęło w nich już setki demonstrujących i doprowadziły kilka tygodni temu do dymisji premiera Mahdiego. Atak przeprowadzony 31 grudnia 2019 r. na ambasadę USA przez wspieraną przez Iran milicję szyicką był odpowiedzią na zbombardowanie przez lotnictwo USA obiektów w irackim Kataib. W wyniku tego nalotu zginęło 25 członków szyickiej milicji. Amerykanie utrzymywali, że był to odwet za wcześniejszy atak, w którym śmierć poniósł amerykański kontraktor. Pisałem o tym wcześniej, że protesty w Iraku są wymierzone także macki irańskie w tym kraju.
Bombardowanie szyickich milicji i spalenie ambasady USA w Bagdadzie powoduje zmianę nastrojów w z antyirańskich na antyamerykańskie i może znacznie skomplikować dalszą obecność militarną i biznesową USA w Iraku. Był to chyba ostatni „sukces” Sulejmaniego. Irańczycy nie zamierzają stracić wpływów w Iraku i zrobią wiele by tam pozostać. Swojej determinacji dowiedli ratując wcześniej przy upadkiem reżim Baszara Assada i to bez względu na poniesione koszty.
Pomiędzy USA a Iranem miały miejsce już wcześniej różne kryzysy i napięcia. Ten jednak jest najpoważniejszy także dlatego, że strony konfliktu od maja 2018 r. nie prowadzą ze sobą żadnych rozmów, także za pośrednictwem państw trzecich.
Nie można mieć żadnych złudzeń, że Iran w końcu ugnie się i przyjmie żądania, które zostały postawione Teheranowi w maju 2018 r.przez Sekretarza Stanu Mike’a Pompeo, a mianowicie wycofania się formacji irańskich z regionu, znacznego ograniczenia potencjału militarnego i zamrożenie programu atomowego.
Po śmierci czołowego przywódcy, Iran nie ma innego wyjścia, by odpowiedzieć, nawet jeśli ma znacznie słabszy potencjał militarny od amerykańskiego. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nie dojdzie do dramatycznej eskalacji i katastrofalnych skutków, które wówczas wszyscy tak boleśnie odczujemy. Skutki to szalony wzrost cen ropy naftowej i recesja gospodarki światowej.