Pobity został rekord w USA. Dwaj główni rywale w Partii Demokratycznej nie tylko przekroczyli 70 rok życia, ale niewiele im brakuje do osiemdziesiątki. Mowa o Joe Bidenie i Bernim Sandersie. Tylko oni dostali się do kolejnego, najbardziej morderczego etapu wyścigu o nominację. Donald Trump w drugiej kadencji będzie miał ukończone 74 lata.
Jeszcze przed Super Wtorkiem, Sanders wydawał się zdecydowanym frontrunnerem i to to przyprawiło o prawdziwyo bólu głowy establishment Partii Demokratycznej. Kierownictwo postanowiło zdecydowanie zadziałać - by zatrzymać, a przynajmniej utrudnić zwycięski marsz Berniego po nominację. Dzień przed Super Wtorkiem wycofali się obiecujący kandydaci – poświęcili się dla Joe Bidena. Mowa o Pete Buttitiegu i Amy Klobuchar. Część zdezorientowanych zwolenników widziało w nich umiarkowaną alternatywę. Młodych, obiecujących z energią - by odnowić oblicze Partii Demokratycznej. Prawdopodobnie dostali dobrą radę by się jeszcze przed kluczowymi głosowaniami wycofać.
Szczególnie Pete Buttigieg 38 letni były już burmistrz ponad stutysięcznego South Bend w Indianie, stał się znany i rozpoznawalny także poza USA. Był też pierwszym kandydatem reprezentującym środowisko LGTBQ. Pete’a porównywano do Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. W dodatku energiczny, elokwentny i pewny siebie. Jeśli dla niektórych Pete był jeszcze za młody, to pozostawała może nieco mniej przebojowa 59-letnia Amy senatorka z Minnesoty. Była dla części nadzieją na utrzymanie spokojnej i umiarkowanej agendy. Liczono, że się jeszcze rozkręci.
Wycofanie się Amy i Pete’a nie było zaskoczeniem, ale czas w któtym to uczynili już tak. Zrobili przed to na chwilę przed głosowaniem w 14 stanach i przekazali poparcie dla Joe Bidena. Do niedawna 77 letni były wiceprezydent wydawał się być pieśnią przeszłości. Na najlepiej mu poszło w New Hampshire i Iowa. Rozczarował nie tylko on, ale także Elizabeth Warren. Przełomowe dla niego było głosowanie w Południowej Karolinie. Wygrał ze imponującym wynikiem, przede wszystkim dzięki głosom Afroamerykanów i wyszedł z politycznej zamrażarki.
Wsparcie Bidena przed jednym z kluczowych głosowań osłabiło Sandersa. Przekaz był mocny – wiele nurtów, przywódców i działaczy widzi w Bidenie kandydata, który powinien dostać nominację i powstrzymać zwycięski marsz „crazie” Berniego.
I rzeczywiście, „sleepy” Joe wyszedł po superwtorkowych głosowaniach na prowadzenie, ale Bernie drepcze mu po piętach i wciąż ma, choć nieco mniejsze szanse, by w kolejnych głosowaniach znowu wysunąć się na czoło. 10 marca głosowanie w Michigan – Bernie nie jest faworytem. Nie brakuje mu energii i przekonania, że karta się jeszcze odwróci.
Po Super Wtorku wycofali się jeszcze kolejni dwaj inni kandydaci. „Mini” Mike Bloomberg – były burmistrz Nowego Jorku, choć wyłożył gigantyczną kwotę, bo prawie 500 milionów dolarów na reklamy, jego wynik był bardzo słaby. Nie udało mu się „kupić” poparcia i co jest dowodem, że amerykańska demokracja jeszcze nie jest oligarchiczna. Doszło do takiej sytuacji, że Bloomberg był już praktycznie wszędzie, co mogło niepokoić, że miliarderzy mogą w ten sposób utorować sobie drogę do prezydentury. Szczególnie, że wydał na reklamy telewizyjne więcej, aniżeli w 2016 r. Hilary Clinton i Donald Trump razem wzięci. Pobił też historyczny rekord na wydane kwoty jeszcze na etapie prawyborów.
O ile Mike był uważany, za kapryśnego miliardera, to Elizabeth Warren senatorka z Massachusetts, gdy jeszcze w 2018 r. ogłosiła, że będzie się ubiegać o nominację, ujmowała bardzo merytorycznym podejściem, pracowitością, a przede wszystkim progresywną agendą. Elizabeth w przeciwieństwie do Berniego nie chciała się z nim ścigać na radyklane i populistyczne hasła. Nie zapomniała, że by zdobyć nominację, kluczowe będzie poparcie także centrum Demokratów. Warren miała spore poparcie częci elit intelektualnych czołowych amerykańskich uniwersytetów. Uosabiała oczekiwane reformy, konsekwencję i doświadczenie, ale nie zrażała radykalnym językiem. Był tylko jeden problem – nie miała charyzmy.
Przez wielu uznawana za faworytkę, Warren musiała być rozczarowana bardzo słabym wynikiem, nawet nowicjusze jak Pete mieli lepsze wyniki. Rezygnując z dalszego wyścigu, nie przekazała poparcia osłabionemu Sandersowi. Od wielu lat byli przyjaciółmi, ale od kliku miesięcy ich drogi się rozeszły. Bernie niezbyt rozważnie rzucił do Elizabeth, że kobieta nigdy nie zostanie prezydentką USA. Jej rezygnacja wywołała dyskusję o seksizmie w polityce i trudnej drodze kobiet do prezydentury.
Rezygnacja Warren to potężny cios dla jej zwolenników, którzy w tej chwili nie mogą się odnaleźć pomiędzy dwiema zupełnie odmiennymi kandydaturami. „Sleepy” Joe uosabia – wszystko co najlepsze, ale również co najgorsze u Demokratów. W latach siedemdziesiątych uważał, że desegregacja w komunikacji publicznej nie jest najlepszym pomysłem. Ma długą drogę aktywności, ale też nieszczęsne głosowania, jak choćby to, że był zdecydowanie popierał działania republikańskiej administracji George’a Busha w kosztownej awanturze irackiej.
Natomiast problemem „crazie” Berniego jest to, że i owszem nie zmieniał poglądów, ale głosi wciąż te same hasła, niczym zdarta płyta i swoim radykalizmem zraża do siebie także część centro-lewicowych działaczy i zwolenników Demokratów. Jak pisałem wcześniej – uparcie utrzymywanie, że miliarderzy mają sfinansować nierówności społeczne i być remedium na wszelkie niesprawiedliwości trąci populizmem, mimo że nie wszystkie postulowane przez niego rozwiązania są radykalne.
Bernie liczy na ruch oddolny i poparcie młodych, najlepiej poniżej 30-roku życia. Tak jest na wiecach, dominują młodzi, jest energia i optymizm. Jednak też coś się zacina. Wyniki Super Wtorku dla Berniego mogą być niepokojące, jego żelazny młody elektorat kurczy się w porównaniu w 2016 r. Wtedy był efekt świeżości, a teraz jest się opatrzył.
Sanders słabnie bo nikt z rezygnujących kandydatów nie przekazał swojego poparcia. Nie pomaga też ale naiwne chwalenie zdobyczy reżimu Fidela Castro – co drażni Latynosów i innych, nie mówiąc już o „miesiącu miodowym” w ZSRR.
To, że Bernie jest nadal w grze zawdzięcza temu, że nadal jego najbardziej zagorzali zwolennicy widzą w nim kontrkandydata wobec Donalda Trumpa. Według nich dwie skrajne wizje Ameryki wywołają emocje, i zmobilizują koniczne poparcie do zwycięstwa.
Problemem Bidena - mimo, że jest w dobrej fizycznej formie – to jednak widać po nim wiek. Obciążeniem są także głosowania i poglądy, które zrażają zwolenników Sandersa i Warren. Jednak nie to jest najgorsze. Ogromną słabością Bidena są liczne gafy, w ostatnim czasie pojawia ich się coraz więcej. Wybaczalne są przejęzyczenia i to, że jako dziecko jąkał się i przeszedł długą drogę by te ułomności pokonać. Przeciwnicy mówią o zaczątkach demencji – każda gafa niestety wpisuje się w taką narrację.
Przed Demokratami kolejne głosowania i zajadła walka. W tej chwili Joe i Bernie toczą ją między sobą. Twitter kipi, szczególnie Sanders, by odrobić starty, stara się udowodnić, że Biden jedynie przyozdobił się w progresywne szaty – w istocie będzie zachowawczym prezydentem i głosował w przeszłości przeciwko temu, co teraz tak popiera..
Dla Donalda Trumpa jest to wymarzona sytuacja, coraz ostrzejsza polaryzacja u Demokratów niemal gwarantuje mu drugą kadencję. Gdy otrzyma nominację Biden nie tylko w debatach jestw trudnej pozycji wobec Trumpa, który uwielbia medialne konfrontacje. Raczej pewne, że zwolennicy Berniego zostaną w domu, a nawet jak to było w 2016 r. część z nich zagłosowała na Trumpa. Dokładnie taka sama sytuacja będzie z Bernim – umiarkowani demokraci będą mieli problem i zapewne część z nich może nie pójść na wybory.
Demokraci zdaje się, że nie odrobili zadania domowego. Donald Trump wygrał nie tylko w swingujących stanach, ale także dzięki przepływowi 7 milionów wyborców Baracka Obamy, którzy na niego głosowali w 2012 r. Teraz też może nie być wystarczającej i koniecznej dla wzycięstwa mobilizacji.
Według różnych scenariuszy wyborczych, w ogólnym głosowaniu, Trump może nawet mieć stratę pięciu milionów wyborców wobec konkurenta, pod warunkiem, że utrzyma prowadzenie w kluczowych stanach by zdobyć większość elektorów. Pouczający jest przykład Hilary Clinton, mimo że głosowało na nią o ponad 2 miliony więcej wyborców nie udało się jej przekuć na zdobycie większości w kolegium elektrów.
Donald Trump wprowadził do powszechnego obiegu – różne przydomki wobec swoich przeciwników, Elizabeth – „pocahontas”, „crazie” Bernie, „sleepy” Joe czy „mini” Mike. W 2016 r. ten celebryta i showman odrzucił wszelkie normy i polityczną poprawność. Jest bardzo trudnym przeciwnikiem, który nie zawaha się użyć wszelkich środków i metod by pogrążyć i ośmieszyć swoich przeciwników.
W tej chwili jest taka sytuacja, że bardziej Trump sam może siebie pogrążyć – choćby w zarządzaniu różnymi wyzwaniami czy kryzysami jak wirus korona, szybko wycofał się z absurdalnego oskarżenia, że jest on „mistyfikacją” Demokratów.
Trumpa pokonać może Trump - zbytnia pewność siebie i arogancja mogą być wystawione na próbę. Mimo, że ma wielu wyznawców, do zwycięstwa potrzebni są także ci, którzy nie będą chcieli zagłosować na Bidena czy Sandersa.