Czysty i spokojny Mińsk, choć bynajmniej nie straszy tłumami funkcjonariuszy, ma to, co zazwyczaj podoba się większości przeciętnych wyborców. Jest bezpiecznie i czysto, a ścian nie paskudzi wszechobecne graffiti. Tu za mazanie po ścianach i podobne zakłócenia w przestrzeni publicznej można zaliczyć nawet obóz pracy, a to amatorów tagowania zapewne skutecznie zniechęca. Głowę daję, że podobne regulacje polskim wyborcom również by się spodobały, tym bardziej, że pod tą samą rubrykę tutejszego KK podpada problem u nas nierozwiązywalny: siatki i wszelkie inne formy publicznej reklamy. Tutejszym NGOsom na Białorusi nie jest łatwo. Działać im faktycznie wolno, ale o swoje fundusze muszą zabiegać lokalnie, wszelkie transfery zagraniczne są absolutnie zakazane. W Mińsku nie podskoczy również potężne w Rosji Amnesty International, ponieważ na Białorusi jest zakazany jako oczywista fronda CIA. Skąd fundusze na taki, a nie inny model państwa?
Wbrew pozorom przez kilka lat dostarczała ich sama gospodarka:
choć główną sprężyną wzrostów była polityka subwencjonowania przyjęta przez Moskwę, mierzona choćby ceną gazu niekiedy dziesięciokrotnie niższą niż w na Zachodzie, a także najniższą pośród krajów WNP. O ile podobny sponsoring na Ukrainie doprowadził do powstania wasalnego, ale przeżartego skrajną korupcją państwa, to na Białorusi zmaterializował specyficzny eksperyment: jednowładztwo z partycypacyjnym modelem społecznym. Taka optyka polityczna wymagała poważnych cięć w innych sferach, toteż Białoruś na cele obronne wydaje od lat mniej niż... Mołdawia. Białoruskie siły zbrojne powstały na bazie białoruskiego okręgu wojskowego Armii Czerwonej i, jak niektórzy twierdzą, nadal w ten sposób funkcjonują. Lata budżetowych ograniczeń poważnie ograniczyły potencjał bojowy, przy czym warto pamiętać, że na terytorium Białorusi legalnie funkcjonują bazy wojsk rakietowych armii Federacji Rosyjskiej, a w Baranowiczach niemal od zawsze stacjonują rosyjskie samoloty.
Łukaszence nie można odmówić sprytu w relacjach Mińsk – Moskwa, a jego ekonomicznym wymiarem jest nominalnie siedmiokrotnie niższe niż w Polsce PKB (72 vs 518), które w ujęciu per capita solidnie się redukuje i zapewnia nam zdecydowanie mniejszą przewagę. I to właśnie tłumaczy fakt, iż realia mińskiej ulicy to Warszawa mniej więcej sprzed dekady. Różnica jest jedynie taka, że ówczesna Polska z GDP na mieszkańca na poziomie dzisiejszej Białorusi wkraczała do UE. Białoruś staje wobec poważnych kłopotów swojego ekonomicznego sponsora, jakim przez dziesięciolecia była Rosja. I choć zadłużenie Mińska lokuje się znacznie poniżej dzisiejszych chorych standardów (zaledwie 36% PKB), to wielkim problemem staje się brak dewiz niezbędnych dla obsługi zadłużenia zagranicznego. Potrzebnych środków miała dostarczyć prywatyzacja, przy czym srebra rodowe (zakłady autobusowe MAZ, telefonia komórkowa, rafinerie) miały trafić do Rosjan. Dzisiaj sytuacja się zmieniła i białoruskie skarby najprawdopodobniej nabędzie... Berlin i to popierany przez przychylne stanowisko Moskwy. Było nie było, giermańce są bardziej strawni niż poważny kryzys społeczny lub, nie daj Boże, prywatyzacja z udziałem Ameryki i jej popleczników.
Na mińskiej ulicy udaje się odnaleźć ciekawe postniemieckie symbole. Jak zauważą turyści, na portalu majestatycznej poczty głównej widnieje pisany cyrylicą…
napis POSTAMT. Tuż obok rozpościera się centralny plac,
gdzie turysta zostanie zaskoczony przynajmniej dwa razy. Pierwszy - gdy w centralnym punkcie odnajdzie rzymsko-katolicki kościół (ufundowany przez Edwarda Woyniłłowicza, działacza polsko-białoruskiego w 1910 roku ); drugi - gdy pod powierzchnią placu Niepodległości trafi na 3-poziomowe centrum handlowe. Uprzejmi tubylcy wyjaśnią jednak, że jeśli idzie o zabudowę w głąb, mińskich konkurentów zdecydowanie deklasuje tutejsza siedziba KGB, rozciągająca się w głąb na nie mniej niż
siedem pięter. Aby tradycji stało się zadość, vis-à-vis ulokował się oczywiście patron czekistów,
ale lakoniczna tablica adresowana jest raczej dla znawców tematu. Młodociany turysta pomyśli zapewne, iż FE Dzierżyński to lokalny wieszcz lub piewca niepodległościowych treści.
Główna ulica, której patronował niegdyś wódz rewolucji, gości, rzecz jasna, najlepsze światowe marki, wśród których bez trudu odnajdziemy bieżące kolekcje i najnowsze trendy.
Swoistym przebojem tutejszych wycieczek (szczególnie z białoruskiej prowincji) jest ten majestatyczny budynek:
To tu raz do roku prezydent Aleksander Łukaszenko spotyka się z białoruskim rządem i rozlicza z powierzonych zadań. Rozlicza twardo i po ojcowsku, a trud owych rozliczeń na bieżąco rejestrują telewizyjne kamery. Ministrowie przepraszają, winnych spotyka kara wedle modelu, który w Rosji od lat widać w wykonaniu Władymira Władymirowicza Putina. I choć na Białorusi nie brak bohaterów opozycji, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż większości ów model nadal się podoba. Tyle tylko, że w poukładany świat tranzytowego kraju finansowanego przez Rosję brutalnie wdarła się nowa polityka Moskwy.
Budżet Białorusi na 2015 przewiduje wzrost na poziomie 0,2-0,7, co de facto oznacza recesję. Powstał przy założeniu, iż cena baryłki ropy zatrzyma się na poziomie 83USD. Tymczasem ropa testuje kolejne minima, a z 13 miliardów białoruskiego długu 4 powinny wrócić do wierzycieli właśnie w 2015 roku. Pierwotnie 3 miały pochodzić ze środków własnych. Ostatni miliard miał trafić do Mińska dzięki ulokowanym na rynkach UE euroobligacjom.
Przed Białorusią, podobnie jak przed całym dawnym sowiet sojuzem, trudny rok. Choć euro sojuz namiętnie kusi sieroty po ZSSR, wspólnota ich nie utrzyma. Do kieszeni może sięgnąć Berlin - było nie było, organizacyjnie i gospodarczo ma to już gruntownie przećwiczone. Dla budowy nowych wielkich Niemiec byłby to iście milowy krok, a warto pamiętać, iż III Rzesza swój marsz na wschód prowadziła pod hasłem… utworzenia nowej przestrzeni wspólnej, zjednoczonej Europy. Przy obecnej skali zadłużenia Niemiec przejęcie długów Białorusi to wydatek „na waciki” i nie ma raczej wątpliwości, że plusy i minusy takiego ruchu już dawno ktoś przeliczył. Warto bowiem pamiętać, iż grubo przed zajęciem stolicy ZSSR utworzono Reichskommissariat Moskwa, tyle że gruntownie przygotowane władze cywilne aż do 1943 rezydowały w Tallinie. Perspektywicznych planów dzisiaj zapewne również nie brakuje… Z filogermańską Polską, od zawsze służalczą pribałtyką i Ukrainą potencjał ludnościowy pod bezpośrednim wpływem Niemiec praktycznie by się podwoił, a jest rzeczą oczywistą, że demokratyczną Białoruś i Ukrainę na pewno powitałaby w swoim gronie zjednoczona Europa.
Pytanie jest tylko takie: jak się na te plany zapatrują w Waszyngtonie?