W czasach, gdy propaganda niepodzielnie kontroluje medialne przekazy, co jakiś czas pojawiają się problemy związane z przekazywaniem tych informacji, które jednej lub drugiej stronie po prostu nie pasują do obrazka. Teoretycznie to nic dziwnego, ponieważ można zakładać, że o tym, o czym nie napiszą jedni, chętnie poinformują drudzy. Tymczasem chodzi o kwestie znacznie ciekawsze, czyli te, którymi nie zajmują się media po obu stronach barykady. O co chodzi? O ukraińską energetykę.
Niemal rok temu, gdy rosyjskie wojska zajmowały bazy na Krymie, niemal pewne wydawało się zgniecenie zamachu ograniczeniem dostaw energii elektrycznej i wody. Kolejne miesiące wykazały, że problem najwyraźniej musiano rozwiązać, skoro rosyjskie wojska z Krymu nie wyparowały, a on sam pozostał zdobyczą Moskwy. Czy półwysep zasila obecnie wybudowana błyskawicznie przez Moskwę nowa sieć energetyczna? Absolutnie nie. Krym w prąd zaopatruje cały czas energetyka ukraińska. Tyle tylko, że na skutek inicjatywy „zielonych ludzików” w Donbasie nie jest już ona samowystarczalna.
Przed rewoltą kopalnie wydobywały do 5 milionów ton węgla, a jeszcze w styczniu 2014 zapasy systemowe elektrowni wynosiły niemal 1,5 mln ton na hałdach. Energochłonna gospodarka ma jednak swoje prawa, a ponieważ władze w Kijowie kontrolują zaledwie 37 z 90 kopalni Donbasu, szybko pojawiły się niedobory paliwa, które należało uzupełnić. Łącznie w 2014 roku Ukraina zmuszona była zakupić ponad 2,2 mln ton węgla za granicą, z czego 1,8 mln ton w… Rosji. Powyższe tłumaczy determinację Kijowa, aby odbić kopalnie z rąk separatystów, podobnie jak uzasadnia pewne niedobory w… hmmm… entuzjazmie na terenach wyzwolonych. W całym procesie chodzi bowiem o wielkie pieniądze i to w większości należące do prywatnych firm, a nie konsorcjów państwowych.
Żeby było bardziej interesująco, przeciągający się konflikt, a w szczególności działania podejmowane w zimie, doprowadziły do poważnych ograniczeń w dostawach energii, które w grudniu 2014 przetoczyły się przez całą Ukrainę z uwzględnieniem stolicy i Krymu. Powyższe - pomimo iż Kijów zdecydował się wstrzymać eksport energii na Białoruś już w październiku, a na Mołdawię w listopadzie 2014.
Jako że ukraińska energetyka zgodnie z sowieckim modelem korzysta z dwóch zagłębi węglowych (wołyńskiego na zachodzie i donieckiego na wschodzie), wielkie elektrownie zadnieprzańskie (Krzywy Róg 2, Dniepr, Zaporoska i Trypilska) straciły swoje jedyne obszary dostaw. Nawarstwiający się problem zapragnęły nadal rozwiązywać władze Rosji oferując sprzedaż węgla (do 1 mln ton miesięcznie) oraz energii elektrycznej po wewnątrzrosyjskich cenach transferowych. I kto wie, czy owa oferta nie zostałaby przyjęta, gdyby nie zmiana na fotelu ukraińskiego ministra finansów. 2 grudnia zasiadła w nim… Amerykanka - Natalia Jaresko, choć obdarowano ją w tym samym dniu ukraińskim obywatelstwem, jest doświadczonym funkcjonariuszem Departamentu Stanu i na Ukrainie działa od lat ponad dwudziestu, z czego niemal dziesięć lat jako dyplomata w kijowskiej ambasadzie. Na wszelkie obszary współpracy z Rosją patrzy siłą rzeczy źle, a na gospodarcze kontakty z „separami” - jeszcze gorzej.
Tymczasem Ci ostatni, „przejęci” wyłączeniami prądu dotykającymi zwykłych ludzi, zaproponowali… sprzedaż węgla do kontrolowanych przez Kijów elektrowni. Ba, kilka dostaw nawet wysłali, dowodząc, że interesy można swobodnie robić nawet na linii frontu. Owej kooperacji dopomaga oczywiście natura ukraińskiego biznesu, która dla Amerykanów staje się coraz większym koszmarem. Jak tu forsować ideologiczne podejście, gdy nie tylko kopalnie i elektrownie, ale także bataliony ochotnicze są de facto prywatne i dość często realizują zlecenia wyznaczane nie przez sztaby, ale swoich oligarchicznych możnowładców? Choć powyższe nie tłumaczy wszystkich konfliktów na linii armia – ochotnicy – Gwardia Narodowa, to warto pamiętać, że ekosystem militarny Ukrainy - czy chce czy nie - wpisywać się musi w cele, pośród których poczesne miejsce zajmuje ochrona przemysłowej infrastruktury. Ta sama logika dotyczy również separatystów i być może właśnie dlatego namiętnie ostrzeliwuje się bloki, a symbolem wojennego zniszczenia jest doniecki dworzec lotniczy.
Ostrożność w karczowaniu infrastruktury ma swoje brutalne uzasadnienie: ludzi nie brakuje, a pieniędzy jak najbardziej. Przedłużająca się wojna hybrydowa z Rosją uderza we wszystkie branże na Ukrainie, a niebawem może rozłożyć tamtejszy przemysł chemiczny. Gazu wystarczy Ukrainie zaledwie do kwietnia. Po tej dacie zacznie się wygaszanie produkcji. Co na to UE? Ofertę dostawy gazu może niebawem przedstawić Doniecka Republika Ludowa, której przedstawiciele już dostali ofertę na dostawy błękitnego paliwa. Co wydarzy się dalej? Zobaczymy. Jak dowodzi historia niepodległej Ukrainy, wielkie interesy miały tam zawsze znaczenie pierwszoplanowe - trudno się spodziewać, aby obecny rozwój wydarzeń miał być inny. Jakkolwiek by było, krajowy przemysł jest w przeważającej większości prywatny, a koledzy prezydenta Poroszenki swoich fabryk nie spiszą przecież na straty.
Alternatywą dla Rosji i separatystów miały być dostawy węgla z zagranicy, których podjęła się firma Steel Mont Trading LTD. Prędko okazało się jednak, że dostarczany węgiel jest po pierwsze niższej jakości niż oczekiwany, a po drugie kosztuje więcej niż powinien. Owo odkrycie wywołało poważną aferę, która zmiotła Jurija Prodana, ministra energetyki i jedną z najpoważniejszych figur tamtejszej branży. I choć 2 grudnia zastąpił go na fortelu gorliwy patriota, dostawy węgla realizuje nadal… Steel Mont Trading, która - mimo korupcyjnych podejrzeń - jest politycznie wygodniejsza niż kupowanie węgla u separatystów.
Choć działania zbrojne podobno się nie toczą, wiosna przyniesie ze sobą prawdziwe igrzyska. Rozstrzygnie je broń energetyczna Rosjan lub amerykańska gotówka. Wolność i demokracja mieszkańców Donbasu nie ma raczej dla nikogo najmniejszego znaczenia.