W roku pańskim 122 miłościwie panujący władca Imperium Romanum przybył na jego najdalsze północne rubieże, aby osobiście dopilnować realizacji jednej ze swych głównych politycznych inicjatyw. Polityka tego władcy różniła się zasadniczo od realizowanej przez poprzedników i sprowadzała się do założenia, iż od potencjalnych wrogów należy się odgrodzić, a o wzajemne stosunki dbać za pomocną pieniędzy i handlu. Pokojowa polityka Hadriana nie przysparzała mu sympatyków ani pośród dowódców wojskowych ani rzymskich polityków. Wojna, w szczególności wojna wygrana, oznaczała intratne synekury i nadania, tyle że zdaniem cesarza korzyści, jeśli nawet odnoszono je w działaniach zbrojnych, nie wyrównywały ponoszonych w związku z wojowaniem kosztów. Do powyższych konkluzji Hadrian doszedł nie dzięki lekturze, ale obserwacji uczestniczącej. Jako faworyt swego poprzednika (Trajan) poznał kulisy większych i mniejszych operacji militarnych. Granica, której budowę przybył obserwować, nie miała wyłącznie charakteru rubieży obronnej i w praktyce wyznaczała limit rzymskiej strefy wpływów, przede wszystkim administracyjno-podatkowych. Co ciekawe, jako taka przetrwała nawet rok 407, kiedy to Rzym porzucił swoją prowincję, a lokalni możnowładcy musieli radzić sobie sami. I choć oni również w przyszłości utracili swoją władzę, granica trwała nadal, stając się w przyszłości również granicą wyznaniową. Mimo że potem stała się granicą wewnętrzną zjednoczonego państwa, całkiem niedawno bardzo konkretnie przypomniała o swoim istnieniu.
Choć współczesny przebieg granicy różni się nieco od ustalonego przez Rzymian,
powyższe jest wynikiem meandrów tamtejszej historii. Pogranicze przysparzało poważnych problemów królom Szkocji i Anglii, a ich miernikiem była potęga samodzielnych marchii, które wyrosły tu sobie, wykorzystując okoliczności. Klany, które je tworzyły, narodowość zmieniały w zależności od koniunktury, a kres tej polityce położyło dopiero zjednoczenie obu królestw kiedy
to marchie podzielono, tworząc współczesną granice. Granicę, która przez stulecia oddzielała biednych od bogatych, a ów podział zachwiało dopiero odkrycie surowców zmagazynowanych w szkockim szelfie. W efekcie po raz pierwszy biedna Północ nie musiała już ciążyć w kierunku znacznie bogatszego Południa, co znalazło odzwierciedlenie w niedawnym niepodległościowym referendum.
W powyższym wywodzie nie ma rzecz jasna nic odkrywczego poza jednym: integracja i dezintegracja to procesy, które przez stulecia towarzyszyły Europie. W tym samym czasie, kiedy umacniała się potęga Albionu, dezintegrował się dorobek Karola Wielkiego, a jego wnukowie podzieli cesarstwo, tworząc zręby Francji i Niemiec. Co ciekawe, ów traktat podpisano w Verdun - tym samym Verdun, które niemal 1100 lat później stało się świadkiem śmiertelnego starcia dwu narodów.
Na koniec warto pamiętać o czymś jeszcze: nie byłoby referendum niepodległościowego w Szkocji, ani wielkiego napięcia towarzyszącego głosowaniu przy okazji Brexitu, gdyby nie... Tony Blair. To właśnie on, walcząc o głosy szkockich wyborców, obiecał im reaktywację szkockiego parlamentu, połączonego z angielskim w 1707 roku. Czy Blair wiedział, że otwiera puszkę Pandory? Zapewne tak, ale perspektywę myślenia ograniczył mu krótkoterminowy interes wyborczy. Trzeba dodać, że nie tylko jemu. Końcówka XX wieku była widownią wielkiego triumfu integracji europejskiej, napędzanego dekompresją po cichym upadku imperium Rosji sowieckiej. Ponadnarodowa reprezentacja zyskiwała na znaczeniu w czasach gospodarczej prosperity, a rzeczywiste sfederowanie europejskich państw wydawało się projektem niemal rzeczywistym. Kres obecnej, podobnie jak wszelkich poprzednich idei integracyjnych, wyznaczyła ekonomia, choć w międzyczasie grupy interesów mocno się zmieniły, a w gronie interesariuszy pojawiły się szerokie masy wyborców. Wyborców sterowanych przez rozmaite siły, pośród których systematycznie tracą wpływy te zainteresowane europejską integracją.
Ale inaczej być przecież nie może. Centrum, które przestaje być gestorem przywilejów i korzyści, zawsze prędzej czy później słabnie. Nadchodzi moda na małe państewka, przekonane o tym, że same poradzą sobie lepiej niż w większym organizmie. Ów proces przyspieszy tylko przekonanie państw o tym, że same są w stanie zapewnić sobie przyszłość. Klinicznym przykładem w tym względzie jest rozpad cesarskich Niemiec. Choć lubi się o tym zapominać, zjednoczyły je przede wszystkim... interesy gospodarcze. Powstanie cesarskich Niemiec, mimo oczywistych interesów politycznych Prus, realnie umożliwił Zollverein, skutecznie znosząc bariery celne, którymi chroniły się małe państwa i miasta niemieckie.
Dziś syci widzą coraz mniej powodów, aby łożyć na biedniejszych i wykazują coraz większą ochotę, aby się od nich odseparować. Wielka Brytania po Brexicie dość prędko przestanie być wielka i w żaden sposób nie zdoła oprzeć się procesom dezintegracyjnym. Kolejnym murom, płotom i prawnym ograniczeniom towarzyszyć będzie złudne przekonanie, że dzięki tym zabiegom da się żyć spokojniej i bezpieczniej.
Wiadomo jednak nie od dzisiaj, że nie ma tak wysokiego muru, przez który głodna tłuszcza nie zdołałaby się przecisnąć.