Choć Europa namiętnie analizuje jakość demokracji w Polsce i powoli, acz nieuchronnie, szykuje się do zadawania klapsów, dobre nastroje ustalaczy wolnościowych reguł psuje polityczny ropień, który powoli toczy Hiszpanię.Mowa tu o katalońskiej niepodległości, która miała stać się politycznym faktem po zaplanowanym na 1 października referendum. Miała, ponieważ referendum nawet jeśli faktycznie się odbędzie, nie uzyska większej rangi niż społeczny happening.
O fiasko realnych rozstrzygnięć zadbał rząd w Madrycie, który w brawurowej akcji nie tylko aresztował członków legalnie funkcjonującego rządu katalońskiej autonomii, ale na dodatek skonfiskował zmagazynowane karty do głosowania. Co ciekawe, podstawy aresztowań utajniono, uniemożliwiając adwokatom osadzonych wydobycie ich z więzień przed 1 października. Co więcej, choć w przestrzeni publicznej mówi się wyraźnie, iż osadzenie jest sankcją za złamanie konstytucji (sąd najwyższy uznał referendum niepodległościowe za nielegalne), to zapomina się o tym, iż referendum się jeszcze nie odbyło - co oznacza, że przestępstwa nie popełniono a zatem polityków katalońskich osadzono… prewencyjne.
Dla premiera Hiszpanii ostra gra z Katalonią to prawdopodobnie jedyna szansa na polityczną przyszłość. Jego rodzima formacja, mimo dwóch wyborczych podejść (2015 i przedterminowych w czerwcu 2016), nie zdołała zdobyć jednoznacznej przewagi politycznej a rząd Rajoy’a uzyskał niezbędną legitymację dopiero 29 listopada 2016 przy walnym, choć biernym udziale… katalońskich separatystów.
Ci bowiem, od swego zwycięstwa w 2015 roku, konsekwentnie realizowali podstawową obietnicę złożoną wyborcom: pełną niepodległość dla hiszpańskiej prowincji. Choć od początku owych starań Madryt wyruszył na ognistą krucjatę prawną, po 6 września 2017 r., kiedy parlament Katalonii formalnie przegłosował podstawy prawne dla referendum, postanowiono sięgnąć po konkretniejsze środki. Dla obu stron konfliktu stało się jasne, że jesień 2017 roku stanie się brutalnym testem dla hiszpańskiej demokracji, a każde rozstrzygnięcie wywrze istotny wpływ na polityczne decyzje innych państw eurostrefy. Powody są bowiem prozaiczne: o ile faktycznie hiszpańska konstytucja nie przewiduje legalnej jednostronnej secesji, o tyle współczesna historia Europy pełna jest przykładów, gdy vox populi stawał się równie istotny jak vox dei. Wszystko bowiem zależy od woli politycznej tyle, że zgodnie z nią jednych należy a innym nie wolno się podzielić.
Wszystko to, rzecz jasna, z demokracją i wolnością nie ma najmniejszego związku, ale we współczesnej Europie szalenie istotną rolę odgrywa polityczny marketing. Tu podstawowym fundamentem jest twierdzenie, iż na oświeconym zachodzie realną władzę sprawuje oświecony lud, a w tym kontekście kryterium uliczne w Katalonii może dostarczyć niezwykle niewygodnych obrazków brukselskim zwolennikom jedności. Dlatego też zewsząd płynęły do Madrytu sygnały, aby problem załatwić jak najwcześniej a niepodległościowego Dżina mocno zakorkować w butelce. Nawet zazwyczaj wrażliwy na konwenanse Berlin dyskretnie przymknął oczy na klasycznie gestapowskie metody co przyszło mu tym łatwiej, iż tematem głównym dla niemieckiego rządu były wybory. Kto wie czy żółta kartka wystawiona Angeli Merkel nie mała również związku z polityką jaką prowadzą konserwatyści w Hiszpanii. Jak by nie było, Niemcy są krajem federalnym, ale i tu nie brakuje pomysłów, aby pomyśleć o innej niż wspólna przyszłości.
Tymczasem w Hiszpanii władze centralne sięgnęły po kolejne drastyczne środki, pozbawiając rząd Katalonii kontroli nad finansami i… aparatem policji (Mossos), którego lokalne dowództwo przebąkiwało wprawdzie coś o braku konstytucyjności dla takowych decyzji, ale karnie przyjęło zwierzchnią władzę centrum. Powyższe oznacza, iż „godzących w hiszpański ład konstytucyjny” nie będą już musiały aresztować obce oddziały Guardia Civil (ta formacja nie stacjonuje w Katalonii), ale własne siły katalońskiej policji. Ów sprytny polityczny ruch na pewno oddali wspomnienia z okresu wojny domowej, gdy szczególnie w Barcelonie krwawo zapisali się gwardziści, ale niewiele zmieni, jeśli funkcjonariusze Mossos w chwili próby nie sprzeciwią się woli ulicy.
Zdaniem wielu obserwatorów, mimo rosnącej namiętności, zwolennicy niepodległości nie stawią się
1 października na tyle masowo, aby potrząsnąć Madrytem. Nasuwa się jednak pytanie czy ktoś nie udzieli im wsparcia. Nawet drobny incydent w trakcie wyborów mógłby się stać zarzewiem zamieszek, od których zatrzęsłaby się cała europejska konstrukcja i w tym kontekście łatwo sobie wyobrazić kogo w katalońskim sporze popiera Moskwa, ponieważ każdy zamęt w jewrosajuzie to doskonałe wsparcie dla polityki Władymira Putina.
Bez względu na to, czy i w jakiej formie referendum się odbędzie, w Królestwie Hiszpanii naruszono europejskie status quo, zgodnie z którym to lud określa swoją przynależność państwową. Ów mit nawet jeśli dzisiaj się rozwieje, powróci ze zdwojoną siłą, ponieważ chętnych do secesji w Europie nie brakowało i nie brakuje. Drogą Katalonii chętnie podąży Flandria - wtłoczona do Belgi abstrakcyjnym politycznym rozstrzygnięciem, kraj Basków, Korsyka, a nie wykluczone, że również Lombardia, którą z Rzymem i Neapolem niewiele łączyło i niewiele łączy. 1 października Europa przekona się o tym, co tak naprawdę wolno obywatelom a Bruksela zmierzy się z własną receptą na wolność. Cała Europa popierała protestujących ma Majdanie, choć ich celem było obalenie leganie wybranego rządu. Czy równie gorliwie poprze tych, którzy wyjdą na Placa de Catalunya, aby domagać się pełnej suwerenności?
30 stycznia 1972 katoliccy mieszkańcy Derry wyszli na ulice swego miasta, aby zaprotestować przeciwko zakazom zgromadzeń publicznych i nowemu prawu, które pozwalało resztować każdego Irlandczyka podejrzanego o współpracę z organizacją terrorystyczną. Pokojowe demonstracje zamieniły się w rzeź, która przeszła do historii jako Krwawa Niedziela. 1 października 2017 krew się zapewne nie poleje, ale… nikt przecież nie wie czy kogoś po prostu nie zawiodą nerwy.
Madryt - wzorem Londynu, wprowadził już bezpośrednie rządy w katalońskiej autonomii. Co będzie dalej, zobaczymy.
Tak czy inaczej zjednoczona Europa straci niewinność w tym tygodniu.