No i stało się. Faszyzm odmieniany przez wszystkie przypadki stał się tematem debaty publicznej. Jednocześnie wieloletnie wysiłki GW, aby postawić mu tamę spektakularnie spełzły na niczym. I choć do grona nawołujących do walki włączył się sam Jarosław Kurski fakty są takie, że jest już po prostu za późno. Współczesne „No pasaran!” w przestrzeni publicznej rezonuje znacznie słabiej, niż historyczny pierwowzór. No ale trudno się dziwić. Czasy się zmieniły.
Choć o uczestnikach Marszu Niepodległości napisano już bardzo wiele, o jego historii znacznie mniej. Tymczasem warto odnotować, że inicjatywa, która realnie rozpoczęła się w roku 2006, na swojej pierwszej edycji zgromadziła… zaledwie 80 osób. W najlepiej wspominanym przez rodaków roku 2007, manifestacja narodowa liczyła już wprawdzie osób 300, ale jej przemarsz przez ulice Warszawy nie wymagał nawet blokowania ruchu!
W kolejnych latach było już coraz liczniej, ale realne spory o liczebność uczestników marszu dotują się od 2010 roku. To właśnie wtedy doszło do pierwszego ostrego światopoglądowego starcia. Media postanowiły położyć kres rosnącemu w siłę faszyzmowi.
Jedynym efektem tej walnej bitwy okazała się… popularyzacja ruchu narodowego i początek kariery politycznej Roberta Biedronia, nomen omen aresztowanego podówczas za napaść na funkcjonariusza. Co ciekawe, choć w większości relacji nie znalazło się na to zbyt wiele miejsca, prymat w dziedzinie agresji należał 11.11.2010 do bojówek lewicy. Z perspektywy medialnej ważne było jednak co innego: nad Marszem Niepodległości uniósł się od zawsze wypatrywany przez media odór krwi, a jego twarzami stały się postacie rozpoznawalne w medialnej galaktyce. Powyższe miało z pewnością swój udział w sukcesie frekwencyjnym marszu, choć jak należało się spodziewać ideowa koalicja Janusza Korwina Mikke, Artura Zawiszy, Rafała Ziemkiewicza i Pawła Kukiza nie mogła potrwać długo. Wystarczyła jednak, aby w odpowiedzi na zarzuty mogły zabrać głos inne autorytety, niż odpytywani z widocznym politowaniem młodzi działacze ONR.
W efekcie media odniosły klasyczne pyrrusowe zwycięstwo. Zamiast przeciwnika opluć i wdeptać w ziemię, wyprodukowały pełnoprawnego uczestnika debaty publicznej. Efekty nie kazały na siebie długo czekać, a wydarzenia 11.11.11 wpisały się w długą tradycję zamieszek na ulicach Warszawy. Kto je sprowokował nie ma tu najmniejszego znaczenia, podobnie jak to, gdzie i jakie pokazywano z tego wydarzenia relacje. Dla wszystkich stało się bowiem oczywiste, że na ulicy konstytuuje się nowa, być może wyborczo atrakcyjna siła. W tle wydarzeń 11.11.11 dokonały się jednak bardzo interesujące przetasowania. Z grona mędrców odpadł choćby JKM ukarany ekskomuniką za celne spostrzeżenie iż, uczestnikom marszu chodzi o nic innego, jak narodowy socjalizm. Zasadna konkluzja Korwina była jednak szalenie niebezpieczna: medialnie kojarzy się bowiem bardzo źle, a w owym czasie wszelkie korelacje z faszyzmem uznano najwyraźniej za nazbyt toksyczne. Kto uznał? Na to pytanie znacznie łatwiej odpowiedzieć dzisiaj. 11 listopada 2012 okazało się, że środowiskom narodowym nie jest już niezbędna polityczna opieka członków establishmentu. Realni działacze uświadomili sobie coś więcej, obecność polityków pierwszoligowych może im zaszkodzić. Stało się jasne, że naturalny napęd dla tężejącego ruchu stanowi młodzież, czyli ten obszar wyborczy, którego od wielu lat, żadna z działających partii nie jest w stanie skutecznie zagospodarować.
W efekcie marsz 11.11.2013 stanowił swoistą próbę sił. Organizowany samodzielnie przez działaczy związanych z Ruchem Narodowym mógł zakończyć się spektakularną porażką. Oliwy do ognia dolała „Gazeta Wyborcza” uderzając na alarm: Narodowcy zamierzają użyć w trakcie marszu formacji paramilitarnej nazywanej Strażą Niepodległości. Wedle doniesień gazety, formacja trenowana przez gromowców i weteranów Legii Cudzoziemskiej, a kierowana przez kibica Legii, miała się szykować do ataków na Policję. Miasto szykowało się do bitwy, media do wysokiej oglądalności.
W efekcie z wielkiej chmury spadł mały deszcz, a manifestację rozwiązano w wyniku wydarzeń, które zawsze będą dzielić strony debaty publicznej w Polsce. Robert Winnicki zdefiniował je jako Polskę gazetową i Polskę internetową. Dla pierwszej, to kolejna niezrozumiała burda, dla drugiej kolejny krok w walce o lepsze jutro. Jakie?
Tu ujawnia się ewidentna słabość Ruchu Narodowego, którego najsilniejszym atutem jest… stawianie na młodych. Dlatego też naczelnym hasłem ruchu jest „Przemiana Polaków w aktywnych i zorganizowanych obywateli. Organizacja młodego pokolenia, tarana, który rozbije stary system”. Jak przekona się każdy słuchacz organizowanych przez aktywistów spotkań,
choć jest „oczywiste”, że lista najważniejszych zadań jakie stoją przed Ruchem jest długa, to jedynym wyraźnym punktem jest właśnie owa „Organizacja młodych” i to nie wszystkich, ale takich, którzy nie są kształtowani przez „TVeny
i Onety”, która to konkluzja wywołuje zawsze gromkie brawa.
Owa programowa płynność jest na razie wielkim atutem ruchu, który przede wszystkim proponuje inność, a o precyzyjne imponderabilia jeszcze zdąży się postarać. Narodowcy wiedzą doskonale, jak ostrożnie trzeba formować polityczny wizerunek, a miernikiem ich kompetencji jest odpowiedź na pozornie proste pytanie, po której stronie w przyszłym sejmie widzą się jako ugrupowanie. Odpowiedź jest przewrotna: ani po lewej, ani w centrum, ani po prawej. Ruch Narodowy stoi naprzeciw CAŁEJ kasy politycznej. W wywiadzie „Wkurzeni”, „Gazeta Wyborcza” usiłuje dociec „Kim jest narodowiec?”. Choć Adam Leszczyński wydaje się nie mieć wątpliwości, indagowany przezeń Dr. Łukasz Jurczyszyn stwierdza stanowczo: „Media nie sprawiają, że bojówkarze wychodzą na ulice, ale mogą o zamieszkach opowiadać tak, że robią z nich rytuał. Mogą oczekiwać, jakie zadymy będą 11 listopada. W ten sposób doprowadza się do rytualizacji przemocy. Już czwarty raz były zamieszki!”.
Narodowcom brak oczywiście programu gospodarczego, ale nie ma wątpliwości, że już niebawem wielu ekspertów „zrozumie” siłę tego ruchu i zasili jego szeregi. W logikę formacji może się doskonale wpisać drukarka 3D, której pojawienie się na świecie oznacza nie ogłoszoną, ale jednak rewolucje. Warto pamiętać, że przy jej użyciu można nie tylko produkować broń, ale również uruchomić drobną przedsiębiorczość, która zdaniem amerykańskich wolnościowców stanowi jedyną obronę przed państwem i korporacjami.
Ale to jeszcze pieśń przyszłości, na razie jest pewne, że gdyby nie media nie byłoby dzisiejszej popularności Ruchu Narodowego. Ale myli się Jarosław Kurski twierdząc, że „facet z wąsikiem” był operetkową figurą, którą można było zatrzymać. Powinien raczej pamiętać, że Niemcy są jedynym krajem, w którym dyktaturę wprowadzono uchwałą Reichstagu, a nie w drodze przewrotu. Jedyne co mogłyby teraz zrobić media, to potencjalnych wyznawców za wszelką cenę do idei narodowych zniechęcać. Ale po pierwsze taka kampania trwa już od dawna, a po drugie odbiorca może się okazać odporny.
Jedno z najważniejszych haseł narodowców brzmi: wyłącz telewizor!