Gdy na parkiety światowych giełd nadeszła informacja o zwycięstwie, notowania obligacji natychmiast poszybowały w górę. Papiery, które jeszcze dzień wcześniej nabywano z dyskontem sięgającym 20% od nominału natychmiast poprawiły notowania. Choć na powrót do wartości emisyjnej należało jeszcze poczekać, ci, którzy nabyli je „w dołku”, mogli zacierać już ręce. Był rok 1866, i choć lipiec zaczął się deszczowo, to dla nabywców obligacji Królestwa Prus zaświeciło słońce. 3 lipca w kluczowej bitwie pod Sadową armia pruska zatriumfowała nad korpusami Austrii, a zwycięstwo w całej kampanii wydawało się już przesądzone. Podczas, gdy rynki czekały na ostateczne rozstrzygnięcie, a Wiedeń szykował się do obrony, w sztabie wojsk pruskich miały miejsce dantejskie sceny. Wódz naczelny, Król Wilhelm I, toczył zażarty, wielogodzinny polityczny pojedynek z Otto von Bismarckiem, kanclerzem własnego rządu. Premierowi zwanemu nieco później „żelaznym”, sekundował namiętnie kronprinz Fryderyk. O co się spierano? O ile historia daje w tej materii jasną odpowiedź, to motywy decyzji podjętej tej nocy nie są już takie oczywiste. Faktem jest, że zwycięska armia, zamiast wkroczyć do podanego jak na tacy Wiednia, zatrzymała się, i rozpoczęto rozmowy pokojowe. Król, choć ustąpił, wymógł zapis w dokumentach sztabu, iż ugiął się przed wolą polityczną niwecząc wielkie zwycięstwo. Wiadomo zatem, że władca chciał walczyć. Czemu Bismarck tak zniechęcał do łatwego triumfu?
Apologeci kanclerza dostrzegają tu wyłącznie geniusz swego idola. Celem wojny było przecież usunięcie Austrii z drogi zjednoczenia Niemiec pod berłem Prus. Po zwycięstwie pod Sadową cel leżał w zasięgu politycznych negocjacji – dalsze walki nie były już potrzebne. Czy jednak taki rozsądek kiedykolwiek towarzyszył zwycięzcom? Biografie „ojca zjednoczenia” donoszą niezmiennie, iż Bismarck chciał uniknąć „upokorzenia” Austrii, która musiałaby stać się „śmiertelnym” wrogiem Prus. Jak dowodzi historia, rozsądek polityczny nie jest zazwyczaj domeną zwycięskich wodzów i jeśli zdarza się im odstąpić od pewnego zwycięstwa, powody muszą być o wiele bardziej istotne. I tak najpewniej było również tym razem, a owym powodem były po prostu pieniądze.
Choć dzisiaj może się to wydawać dziwne, w drugiej połowie XVII wieku Prusy były w większym stopniu demokratyczne, niż współczesna Rosja. Parlament opanowany przez liberałów namiętnie wypatrywał nadejścia republiki, systematycznie mitygując odwrotne plany władcy i jego rządu poprzez blokowanie inicjatyw wymagających poważnego zadłużenia państwa. I tak, o ile wojna z Danią (pierwsza inicjatywa militarna Bismarcka) dokonała się w znacznym stopniu przy użyciu zgromadzonych przez uprzednie lata rezerw (Prusy miały nadwyżkę budżetową), to na kolejną wojnę potrzebne już były znacznie poważniejsze środki. Dla Bismarcka nadrzędnym celem była Austria umocowana solidnie w fotelu przywódcy Związku Niemieckiego, organizacji zrzeszającej rozdrobnione królestwa, księstwa i wolne miasta niemieckie.
Na dodatek, Bawaria, Badenia i Wirtembergia konsekwentnie trzymały się wiary rzymskokatolickiej i znacznie mniej widziały się po stronie Prus, niż przytulone do Austrii. Wiadomo jednak nie od dziś, że nic nie łączy tak, jak wspólne interesy. Poprawie efektywności działalności gospodarczej miał służyć Zollverein, czyli powołany do życia 1 stycznia 1834 Związek Celny, który złośliwi nazywają prototypem Unii Europejskiej. Powyższe nie bez racji, ponieważ bodajże po raz pierwszy w historii świata dokonywano powiązania państw przy całkowitym pominięciu celów politycznych, koncentrując się przede wszystkim na gospodarce. I choć Zollverein nie wprowadzał waluty, to miał fundamentalny wpływ na unifikację krajów, które przystąpiły do Związku. Jedynym z ważnych spoiw, które o lata wyprzedziły klamry polityczne, była najpierw unifikacja kodów, a potem przyjęcie jako wspólnej dla całego terytorium państwowej Poczty Pruskiej i pomiaru czasu w krajach związkowych. Podwaliny były zatem położone, ale polityczna integracja wymagała czegoś więcej: z jednej strony – hojnego sponsora, z drugiej – wyraźnej militarnej siły.
W owych czasach politycznym integratorem niemczyzny był, utworzony w 1815 jako jedno z postanowień kongresu wiedeńskiego, Związek Niemiecki. Historycy twierdzą często, że dzień największego triumfu imperiów jest jednocześnie początkiem ich końca. Tak też było w przypadku Austrii. Choć pokonała Napoleona, nie miała dość mocy aby sprzeciwić się rosnącym w siłę i wspieranym przez Rosję Prusom. W efekcie, kolejny konflikt zaszyto w ówczesne polityczne porozumienia, co, jak można zauważyć, jest naturalną cechą większości powojennych układów. I choć nie bez znaczenia były tu plany von Metternicha faktem pozostaje, że Austria znalazła się w defensywie, a efekty nie dały na siebie długo czekać. Rewolucja przemysłowa boleśnie obnażyła słabość austriackiej państwowości, przekładając się wprost na jej politykę gospodarczą i celną. Habsburgowie skoncentrowali się na własnym terytorium wpychając swoich północnych klientów w ręce Prus. A tutaj nie próżnowano. Państwo walnie wspierało integrację inwestując między innymi w budowę linii kolejowych umożliwiających efektywne powiązanie krajów niemieckich. Projektem sztandarowym była linia Kolonia-Minden wybudowana przez spółkę o tej samej nazwie, a która fundusze na dalszy rozwój pozyskiwała na giełdzie we Frankfurcie. W ciągu kilkudziesięciu lat, spółka stała się jednym z najważniejszych przedsiębiorstw, a dochody uzyskiwane z jej eksploatacji walnie wspierały zasoby pruskiego państwa.
Znawcy tematu zauważą na pewno, że ta szacowna spółka została ostatecznie znacjonalizowana dopiero w 1879 roku, a na wykup 26% publicznych akcjonariuszy wydano podówczas 509 milionów marek pozyskanych, rzecz jasna, dzięki emisji państwowych obligacji. Powyższa kwota stanowiła ekwiwalent około 160 milionów talarów pruskich z 1866 roku. Zbieżność dat nie jest bynajmniej przypadkowa.
To właśnie tutaj systematyczne sekowany przez parlament kanclerz von Bismarck znalazł źródło środków na sfinansowanie wojny. Choć w owym czasie skarb posiadał zaledwie 1/7 udziałów w spółce, to poręczył kwotą 14 milionów talarów w gotówce emisję jej obligacji. Powyższa ofiarność dała rządowi prawo do skupu publicznych akcji spółki, wraz z możliwością całkowitego wycofania jej z obrotu. Państwo miało jeszcze jeden ważny przywilej: pobierało większość kolejowych opłat transportowych. Oszacowano, że likwidacja poręczenia oraz odstąpienie od zamierzonej nacjonalizacji, a także przekazanie spółce całości praw do przychodów podatkowych z linii może pozwolić na uzyskanie ponad 25 milionów talarów w gotówce. Koszty kampanii przeciw Austrii oszacowano bardzo skrupulatnie na 60 milionów talarów. Sama mobilizacja miała pochłonąć 24, a każdy tydzień kampanii kolejnych 6. Wojna mogła więc potrwać 6 tygodni.
W kwietniu 1866 rozpoczęto mobilizację. 1 czerwca pierwsze wojska Pruskie wkroczyły do zarządzanego przez Austrię Holsztynu. Bitwę pod Sadową rozstrzygnięto 3 lipca – w 5 tygodniu działań zbrojnych. Nocny spór władcy i kanclerza rozgrywał się środę 11 lipca na zamku Forchtenstein, 6 kilometrów od Wiednia. Mijał 6 tydzień. Pieniądze się skończyły. Austriacy zostali co prawda pokonani, ale jednym z powodów było niskie morale ich głównodowodzącego von Benedeka. Tymi, którzy uszli z pola walki (a było ich niemalże 200 tysięcy), dowodził już zdeterminowany do walki austriacki arcyksiążę.
Bismarck wiedział coś jeszcze. Aby zebrać kwotę 60 milionów talarów należało jeszcze dokonać upokarzającej sprzedaży pozostałych akcji spółki Kolonia-Minden. Upokarzającej, ponieważ przy kursie rynkowym 117 talarów za sztukę, bankierzy zbili ofertę do 105. Kontynuowanie wojny oznaczało jedno: nawet w przypadku zwycięstwa, rząd byłby całkowicie skompromitowany.
Dzięki zawieszeniu broni, które zaczęło obowiązywać dwa dni później, rozpoczęto demobilizację. Pokój zawarty 23 sierpnia w Pradze dawał Prusom wszystko, czego potrzebowały politycznie, a także… 40 milionów talarów odszkodowaniaJ. Rząd był uratowany, kanclerz zaczynał być Żelazny, a droga do zjednoczenia Niemiec pod berłem Prus została szeroko otwarta.
I mało kto wiedział, że prawdziwym akuszerem tych cudownych zdarzeń był Gerhard Bleichroeder, znany tu i ówdzie, jako bankier Bismarcka. Ale to już zupełnie inna historia…