Dziś uczniowie wiedzą tyle, że do ostatnich chwil były wahania, czy w ogóle powinni wracać do szkoły. Uważam że nie można traktować dzieci jak przedmioty, co do których podejmuje się autorytatywne decyzje „idziesz- nie idziesz”. Młodzi ludzie powinni dziś współuczestniczyć w walce z rozprzestrzenianiem wirusa.
Przez długi czas to, czy dzieci pójdą 1 września do szkoły stało pod znakiem zapytania, a kiedy przesądzono - „Pójdą!” - pojawiło się kolejne pytanie: Jakie będą konsekwencje tej decyzji?
Pierwsza sprawa, którą trzeba jasno powiedzieć, jest taka, że my, dorośli, rodzice, chcieliśmy żeby dzieci do szkoły wróciły. Społeczeństwo było „za” m.in dlatego, że zdalna nauka niespecjalnie się sprawdziła. Bo programy nauczania nie są do nauki zdanej przystosowane, bo trudno prowadzić naukę zdalną, gdy dziecko nie ma komputera, Internetu itd. Poza tym, by dzieci - szczególnie małe dzieci - mogły uczyć się w domu, konieczne jest, by ktoś się nimi opiekował, a co za tym idzie - nie szedł do pracy, a to oznacza mnożenie problemów gospodarczych w skali makro.
Bezsprzecznie więc, z różnych powodów, powrót uczniów do szkół jest oczekiwany zarówno przez rodziców, jak i przez rząd.
Mimo epidemii, czy wręcz - wbrew epidemii. Na dziś sytuacja nie jest, co prawda, ekstremalna - nie odnotowujemy każdego dnia tysięcy nowych zakażeń - niemniej zagrożenie się utrzymuje. Epidemia trwa. W związku z tym pierwsze pytanie, jakie zadają rodzice i nauczyciele 1 września 2020 roku brzmi: Czy jesteśmy w stanie zapewnić w szkołach bezpieczeństwo?
Ministerstwo Edukacji Narodowej odpowiada twierdząco i w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego wydaje wytyczne. Dość ogólne wytyczne dotyczące - jak nietrudno się domyślić - konieczności mycia rąk, zachowywania dystansu społecznego etc. W teorii wiele rzeczy brzmi rozsądnie i wydaje się prostych. MEN zauważa np., że specyfika zajęć z wychowania fizycznego powoduje, iż to podczas tych zajęć ryzyko zakażenia wirusem może być największe. Należy zatem przeorganizować zajęcia tak, by zminimalizować kontakt bezpośredni między uczniami i w ten sposób zmniejszyć lub wyeliminować transmisję wirusa.
Problem jednak w tym, że często szkoła, w rozumieniu budynku szkolnego, nie jest przygotowana do tego, by zapewnić uczniom bezpieczeństwo w sytuacji epidemii. Bo co z tego, jeśli nawet przeorganizujemy zajęcia WF tak, by zapewnić dystans między uczniami wynoszący półtora, a nawet dwa metry, skoro ci sami uczniowie za chwilę stłoczą się w malutkich, ciasnych szatniach?
Dezynfekcji rąk i dystansu w samym budynku szkolnym jesteśmy w stanie w miarę upilnować. Podkreślam: w miarę! Bo ilu mamy uczniów, a ilu nauczycieli, którzy mają ich pilnować? A miejsc, gdzie nadzór powinien być jest sporo, bo to nie tylko - rzecz jasna - klasy, ale korytarze, biblioteka, stołówka, sklepik szkolny, szatnie etc.
Oczywiście to na ile nadzór będzie potrzebny, zależy w znacznym stopniu od tego, na ile wyedukujemy uczniów. Na ile wytłumaczymy im, w jakiej rzeczywistości się znaleźli, jakie - i dlaczego! - tu obowiązują zasady? Nie mam wątpliwości, że polskie dzieci, polska młodzież jest mądra i potrafi się zachowywać odpowiedzialnie. Dlaczego zatem nikt nie traktuje ich po partnersku?
Czytając wytyczne MEN nigdzie nie natrafiłem na informacje, jak ma wyglądać zdrowotna edukacja polskich uczniów podczas epidemii koronawirusa.
Ne spotkałem się też z żadną kampanią informacyjną, edukacyjną, skierowaną do uczniów na temat zasad ochrony osobistej w dobie COVID, a jestem przekonany, że jest ona potrzebna. Mamy przecież TVP. Voila! Dlaczego nikt na antenach publicznej telewizji nie edukuje młodych ludzi? Są uwielbiane przez nastolatki portale społecznościowe, jest YouTube. Potrzeba nam filmików w telewizji i Internecie oraz plakatów i ulotek w samych szkołach!
Bezdyskusyjnie poziom bezpieczeństwa będzie teraz zależał głównie od samych uczniów, a trzeba pamiętać, że spora część z nich wynosi z domu takie oto przekonanie, że wirusa wcale nie ma! Oczywiście im starsze dzieci, młodzież, tym samodzielniej kształtują swoje przekonania, niemniej w dużej mierze wpływamy na nie my - dorośli.
Procedury, jakie na chwilę przed rozpoczęciem roku szkolnego przedstawia rząd, powinny być zatem komunikowane właśnie uczniom. Tak, kilka dni temu widziałem plakat, na którym Ministerstwo Zdrowia i Ministerstwo Edukacji Narodowej wyliczają 10 zasad dla ucznia. Według mnie to zdecydowanie za mało. Bo co to znaczy „Często myj ręce”? Rano myłem! Wystarczy? „Uważnie słuchaj nauczyciela”. Zawsze słucham! "Unikaj kontaktu z większą grupą dzieci”. Jak mam unikać? Gdzie się schować?
Słabo. A dalej kluczowa rzecz: „Jeśli masz gorączkę, zostań w domu”. Ale „zostań w domu” i co? Będę miał naukę zdalną? Czy wcale nie będę się uczyć? Czy znowu rząd powie: Niech każda szkoła indywidualnie zdecyduje?
Zbyt wiele niewiadomych! Bardzo dużą troskę czuję też o grupę uczniów cierpiących na choroby przewlekłe - cukrzycę czy astmę. Na pewno są one w grupie szczególnego ryzyka i każda szkoła powinna mieć przygotowane specjalne procedury, by te właśnie dzieci dziś chronić w sposób szczególny. Czy ktoś o tym pomyślał?
Martwi mnie szkolna rzeczywistość, jaką funduje się nam 1 września 2020 roku. Z jednej strony uczniowie nie mają obowiązku noszenia maseczek, ale z drugiej strony jest powiedziane, że jeśli nie są w stanie zachować dystansu, to powinni je zakładać. Co to tak naprawdę znaczy? Jak dziecko ma to rozumieć? Że na korytarzu nie musi mieć maseczki, chyba że chce podejść do kolegi czy koleżanki - to wtedy ma założyć maseczkę? A co ze wspomnianą już ciasną szatnią? Rozumiem, że tam będą je nosić? Ale w klasie - nie? Czy ta maseczka wkładana i zdejmowana będzie higieniczna? No i co z tym myciem rąk? Czy wystarczy po wyjściu z klasy, czy i po wyjściu i przed wejściem do klasy należy myć ręce?
Proszę Państwa! Sami byśmy się w tym pogubili! Tym bardziej w przypadku uczniów należy wszystko bardzo dokładnie opisać. A więc, drogie dzieci, wszystko czego dotykacie i wszędzie gdzie oddychacie może być wirus! On niekoniecznie dla was musi być niebezpieczny, ale już dla waszych rodziców, dziadków, wujków i cioć - tak. W waszej grupie występuje podwyższone ryzyko nie tylko zachorowania - bo dzieci raczej nie chorują - ale transmisji wirusa.
Większość osób, które ma pozytywny wynik testu - nie choruje. Może być więc tak, że nie będziecie chorować, ale w szkole się podzielicie tym wirusem i rozniesiecie go do domów.
Naprawdę dużo od was zależy!
A zatem każda sytuacja, gdy przebywacie w jakimś pomieszczeniu i czegoś dotykacie - wymaga potem umycia, dezynfekcji rąk i absolutnie nie wolno ich przytykać do ust czy nosa. To wszystko powinno być jasno i dokładnie określone.
Jestem daleki od paniki. Za chwile jesień. Gorączka, złe samopoczucie, ból gardła u dziecka - to wcale nie musi być COVID, tylko zwykła infekcja.
Nie dostrzegłem jednak żadnych standardów, dotyczących testowania dzieci i młodzieży szkolnej w kierunku koronawirusa. Dla dorosłych są one dokładnie ustalone. Co z milionami młodych Polaków, którzy właśnie dziś wyszli do szkół? Kiedy i kogo będziemy testować? Tylko dzieci z objawami, czy wszystkie?
Martwi mnie, że dzieci w Polsce mają słaby dostęp do lekarzy w ogóle. Właśnie w tym roku możemy najsilniej odczuć skutki braku gabinetów lekarskich w szkołach! Jakie to dziś byłoby potrzebne i wygodne, prawda?
Bezdyskusyjnie tej jesieni i tej zimy każde dziecko, nawet ze zwykłą infekcją czy grypą, będzie od razu na celowniku w aspekcie COVID-u i nawet, jeśli to nie będzie COVID to również oznacza przecież obniżoną odporność, więc ewentualne zetknięcie z wirusem będzie dla niego niebezpieczne.
Każde dziecko - z koronawirusem, czy „zwykłą infekcją” - przede wszystkim musi mieć więc zapewnioną opiekę medyczną. Ale czy ma?
Kto miałby mu tą opiekę zapewnić? Rząd mówi: lekarz pierwszego kontaktu! Władze stawiają na POZ-ty, które mają mocniej się zaangażować i zająć również diagnozowaniem COVID. Brzmi doskonale, ale czy POZ-ty to wszystko udźwigną?
Dotąd było przecież tak, że jak uczeń miał katarek, kaszelek to - w zależności, czy miał gorączkę czy nie - to albo mama puszczała albo nie do szkoły, a w tej chwili każdy objaw infekcji będzie traktowany w sposób szczególny! Już nie będzie jak dotąd, że 2 - 3 dni dzieci poleżą w domu i będą leczone „domowymi sposobami”. O nie nie. Dziś się boimy wirusa, więc pójdziemy z dzieckiem do lekarza, z którym będziemy rozważać, czy to aby nie koronawirus?
MEN mówi tyle: nauczycieli należy testować na obecność COVID, ale uczniów już niekoniecznie. Niech lekarz podejmuje za każdym razem indywidualnie decyzję. Będą je więc podejmować i w POZ-tach i na SOR-ach i w nocnej i świątecznej opiece. Spodziewam się, że będziemy tam mieli tłumy dzieci!
Kłopot najczęściej właśnie z drobnymi infekcjami - wcale nie z wirusem! - pokaże nieprzygotowanie naszej ochrony zdrowia do tego, by zrzucić na nich pełną odpowiedzialność za bezpieczeństwo zdrowotne Polaków.
A co z transmisją wirusa? Czy otwarcie szkół spowoduje lawinowy wzrost zakażeń? Ja się tego nie spodziewam. Pamiętajmy, że mamy - systematycznie aktualizowany - podział na strefy i w strefach, które są szczególnie narażone wprowadzono szczególne rozwiązania.
Generalnie uważam, że owszem - transmisja będzie większa, myślę też, że wzrost będzie niekontrolowany (wiem, że to brzmi złowrogo), gdyż dzieci nie będą testowane. Chyba, że ktoś się ocknie?
Trzeba sobie odważnie powiedzieć: Albo testujemy tylko tych, co do których lekarz podejmie taką decyzje, A jeśli tak, to czy POZ-ty udźwigną taką odpowiedzialność i taką ilość pacjentów, którzy będą przychodzili sprawdzić, czy im też należy się test?
Jest też druga opcja: testujemy masowo. To ogromny koszt i może się okazać, że będziemy mieli bardzo dużo bezobjawowych dzieci. I co w tedy? Umieszczamy w kwarantannie całe rodziny?
Proszę Państwa, na podsumowanie zachowałem pewne pocieszenie. Są pierwsze doniesienia naukowe o tym, że wirus mutuje i staje się mniej groźny. Bardziej zakaźny! Ale mniej groźny. Niektórzy mogą więc liczyć na to, że w krótkim czasie on stanie się po prostu powodem infekcji grypowej o cięższym przebiegu i może rzeczywiście w tym szaleństwie jest metoda? By tak do tego podejść? Dziś podnieść zatem maksymalnie reżim sanitarno - epidemiologiczny w szkołach, uzbroić uczniów i nauczycieli po zęby w środki ochrony osobistej - maseczki, płyny do dezynfekcji - i zorganizować solidną akcję edukacyjną dla uczniów?
Nie mam wątpliwości, że w tym roku, jeszcze zanim uczniowie poznają swój plan lekcji, powinni się dowiedzieć co i jak robić, żeby przejść przez to półrocze bezpiecznie!