Reklamy filmu „Jack Strong” Władysława Pasikowskiego prawie już wypadają z lodówki. Wygląda na to, że twórcy robią wszystko, by wypromować swoją produkcję. A jednak dotarcie do realizatorów przypomina pogoń za szpiegiem - bez happy endu.
Ekipa filmu, który opowiada o historię pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, niedawno odbyła tour po Polsce. Na specjalne pokazy dostać się było jednak arcy trudno, zwłaszcza dla przedstawicieli mediów. Przed seansem w krakowskim Multikinie ponad tydzień wcześniej wysłałem mail z pytaniem, czy będzie możliwość wejścia i rozmowy z twórcami. Dla niewtajemniczonych dodam - taka rzecz to normalność, rutyna, element każdej sensownej promocji filmu.
Długo nie dostawałem odpowiedzi, a o dacie premiery dowiedziałem się od znajomych. Wreszcie przyszła wiadomość z Multikina, że przedpremierowy pokaz w Krakowie się odbędzie, ale bez udziału twórców. Szkoda. Potem jednak doszły mnie słuchy, że twórcy jednak w Krakowie się pojawią. Znowu wysłałem mail. Od kina dowiedziałem się, że tak, na pokaz mogę przyjść, ale tylko by postać z boku. Miejsc siedzących już nie ma, a twórcy raczej nie będą zainteresowani rozmową z mediami na temat filmu. A na pewno nie uda się przeprowadzić długiej, wielowątkowej rozmowy.
Zacząłem się zastanawiać, o co chodzi. Czy filmowcom nie zależy, by wypromować swoje dzieło, na które dostali niemałą dotację z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej - łącznie 3,8 mln zł (cały budżet filmu ok. 10 mln zł)? Gdy zapytałem telefonicznie dystrybutora filmu, Vue Movie Distribution, o możliwość przeprowadzenia wywiadu, usłyszałem że nie ma szans - ani na rozmowę z reżyserem Władysławem Pasikowskim, ani z grającym główną rolę Marcinem Dorocińskim. Obaj z mediami nie rozmawiają.
Przedpremierowy pokaz „Jacka Stronga” w Krakowie w końcu się odbył. Było wielu fotografów i paparazzich, którzy natrzaskali mnóstwo zdjęć. Dziennikarze, którzy chcieliby zrobić coś więcej, niż słit focię z premiery, zostali w domach.
Mam wrażenie, że w Polsce nie myśli się w ogóle o promocji kina. Promocji w sensie intelektualnym, czyli tak naprawdę edukacji, która pomaga wniknąć głębiej, zrozumieć temat, przeniknąć filmowe gatunki. Producentom wydaje się, że wystarczą spoty audio i wideo, reklamy w kolorowych pismach, uroczysta premierka w Warszawie, na którą spędzą nabotoksowanych celebrytów. Że publiczność to kupi, a potem wyda 25 złotych na bilet. A że przy okazji niewiele z tego zrozumie, trudno - i potem narzekają, że żyjemy w ogłupiałym społeczeństwie.
W Ameryce, gdy przygotowuje się realizację, producent zapisuje w kontrakcie obowiązek uczestnictwa w kampanii promocyjnej. Zawiera obowiązek wypowiadania się do mediów, także tych z dalekich stron świata, jak Polska. Tam panuje szacunek - dla mediów i publiczności.
Obowiązuje prosta zasada: robimy coś nie dla siebie, lecz dla was. Klient nasz pan.