Gronowe? Wytrawne? Półwytrawne? Półsłodkie? Słodkie? Czerwone? Białe? Różowe? Miedziane? Pomarańczowe? Zielone? A może niebieskie? Musujące? Perliste? Frizzante? Szampańskie? Spokojne? Beczkowe? Z kadzi z nierdzewnej stali? Wzmacniane? Wegańskie? Biodynamiczne? Jednoszczepowe? Kupaż? Taniczne? Delikatne? Wyraziste? Dobrze zbudowane? Modne ostatnio wibrujące? Ekspresyjne? Orzeźwiające, z wyższą kwasowością? Kontemplacyjne, z niższą kwasowością? Z popularnej i cenionej apelacji? Bez oznaczonego pochodzenia? Z małej, rodzinnej winnicy czy z wielkiej fabryki wina?
Można jeszcze długo wymieniać pytania, którymi przypuszczalnie zasypie nas sprzedawca w specjalistycznym sklepie winiarskim i tym samym… pozbawi nas chęci zakupu jakiegokolwiek wina. Dzieje się tak, jeśli ów handlowiec nie weźmie poprawki na to, że możemy znajdować się na początku naszej edukacji winiarskiej lub po prostu nie przykładaliśmy do tej pory wagi do rozpoznawania szczepów winorośli, metod produkcji itd. Zakupy robiliśmy intuicyjne lub pozwalaliśmy serwować sobie propozycje przez tego czy innego doradcę winiarskiego. Byliśmy z niego zadowoleni i kropka. To on ma wiedzieć, a nie my! Dziś jednak postanowiliśmy dać szansę kolejnemu lokalnemu przybytkowi Bachusa.
Niepewność i zawieszenie
Stoimy teraz przed półką z najróżniejszymi etykietami, które właściwie nie mówią nam nic, oprócz tego, że niektórzy graficy z Włoch i Hiszpanii to zdolni i kreatywni ludzie. Stoi przy nas także on – nasz nowy doradca, który zasiał nie ziarno, a całe pole niepewności i oczekuje na konkrety. A my konkretni byliśmy dzisiaj przez cały dzień w pracy, a w sklepie winiarskim chcemy pozwolić sobie na chwilę niezdecydowania oraz luksus niedookreślenia. Jak można wybrnąć z tego klinczu i pomóc sobie nawzajem. Sobie, aby efektem naszej wyprawy był przynoszący satysfakcję zakup i doradcy, aby uzbroić go w niezbędną wiedzę potrzebną mu do wysunięcia kilku propozycji win.
Punkt kulminacyjny
Doświadczony doradca do spraw wina potrafi tę chwilę dyskomfortu rozwiązać jednym pytaniem, które uporządkuje sytuację, a stopniem trudności nie wykroczy poza small talk. Będzie ono brzmieć: co planuje Pani/Pan zjeść dzisiaj na kolację?
Wszystko jakoś się ułoży
Odpowiedź powinna dostarczyć mu wiele wskazówek, pomocnych dla dokonania pewnej selekcji. Z naszych słów dowie się, czy w ogóle chodzi o wino do kolacji, ponieważ istnieje prawdopodobieństwo, że wino jest potrzebne w celach innych niż foodpairing i ma służyć na przykład momentom relaksu i być po prostu ozdobą chwili. Może się okazać, że wino do kolacji już zostało zakupione, a poszukiwane jest wino na aperitif, które miałoby zaostrzyć apetyt przed wykwintnym posiłkiem. Wreszcie może przecież chodzić o wino na prezent. Przeznaczenie to nie wyklucza gastronomicznego mariażu, ale stawia dodatkowe pytania o znajomość preferencji i stażu winiarskiego osoby obdarowywanej.
Po nitce do kłębka
Jeśli jednak w odpowiedzi padną słowa, że na kolację planowana jest kaczka w sosie wiśniowym, ryba w sosie śmietanowym, krewetki na maśle z czosnkiem lub polędwica wołowa z sosem balsamicznym i właśnie do tego dania poszukiwana jest winiarska kompania to znaczy, że konsument jest na najlepszej drodze do udanego zakupu, a sprzedawca do przedstawienia trafnych propozycji.
Prawa bez obowiązków
Przysługuje nam bowiem jako kupującym prawo do pełnej ignorancji jeśli chodzi o znajomość prawideł, jakimi rządzi się świat wina. To na barkach doradcy winiarskiego spoczywa ciężar stopniowego i pozbawionego traumy wprowadzania nas w kolejne etapy winiarskiego know-how. Na endemiczne szczepy, butikowe apelacje, fermentacje malolaktyczne, dojrzałe taniny, klarowanie wina kurzym białkiem przyjdzie jeszcze czas. Tu i teraz pozwalamy prowadzić się za rękę i wskazać odpowiednie wino.
Zaufanie i rzeczy, których o sobie nie wiedzieliśmy
Oczywiście potrzeba w tej relacji trochę, a nawet sporo zaufania, bo kupujemy jednak opowieść o tym, co jest w butelce, a właściwie o tym, jak powinny zareagować nasze zmysły w kontakcie z owocem pracy winiarza. Nasz doradca musi ważyć słowa i próbować opisać wino w możliwie najwierniejszy sposób. Powód jest prosty. Konfrontacja każdego jego nadużycia semantycznego z subiektywną, ale jednak rzeczywistością nastąpi niebawem i może mieć niebagatelny wpływ na naszą chęć odwiedzenia go ponownie. Zresztą większość miłośników wina lubi mieć ‘swoją’ winiarnię, czyli taką, w której można poczuć się komfortowo, bezpiecznie i, nawet gdy po pewnym czasie dysponujemy już pewną wiedzą, dać się zaskoczyć winem nieoczywistym, które jednak spełni nasze oczekiwania. Dzieje się tak, gdy nasz doradca pozna nasze preferencje, a przy okazji naszą osobowość tak dobrze, że uświadomi nam, bazując na wielomiesięcznej lub wieloletniej analizie naszych wyborów, co tak naprawdę lubimy w winie. I nie zawsze będą to rzeczy, które o sobie wiemy. Tak powstaje idealna relacja dwóch winomaniaków, z której każdy wyciąga profity. Doradca, bo dokłada kolejną cegiełkę do rozwoju firmy, a konsument, ponieważ wraz z każdym kolejnym zakupem uczy się świata wina i zaczyna w nim odnajdywać tak swobodnie, jakby urodził się w winnicy.