Nie znam człowieka, który nie słyszałby imienia Lolita. Wielu ludzi z zafascynowaniem śledziła na kartach książki Nabokova historię człowieka oszalałego na punkcie wdzięków nastolatki. Historia ta została również przeniesiona na ekran i zdobyła wielu widzów, pojęcie „lolita” trafiło też do przemysłu erotycznego. Nic dziwnego, że autor Lolity był uznany za propagatora pornografii i zboczeń seksualnych. Teraz mamy okazję poznać inną twarz Vladimira Nabokova, pisarza zdecydowanego antykomunisty przemycającego w swoich dziełach treści zwalczające sowiecką Moskwę.
Książkę Andrei Pitzer rozpoczyna mocny akcent. Jest nim porównane dwóch pisarzy. Z jednej strony, Vladimir Nabokov, potomek rosyjskiej arystokracji, absolwent elitarnych szkół, wzięty i modny pisarz, z drugiej dwadzieścia lat od niego młodszy Aleksander Sołżenicyn, pochodzący z ubogiej chłopskiej rodziny, dysydent i więzień Gułagu. Oprócz narodowości ludzi tych nie łączy tak naprawdę nic, przepaść między nimi wydaje się większa niż między plantatorem bawełny w Georgii i jego niewolnikami. Taki początek książki sugeruje, że ukryto w niej tezę o podobieństwie obu bohaterów.
Powiem szczerze. Od czasu, kiedy jako nastolatek przeczytałem „Młode lwy” Irwina Shawa, nie cierpię hagiografii i wszelkich upiększeń biografii znanych ludzi. Człowiek jest bowiem tylko wtedy prawdziwy, jeśli oprócz zalet ma również wady czy słabości. Pomnikowy, pozbawiony wad życiorys nadaje się jedynie na uzasadnienie wniosku beatyfikacyjnego. Z tego więc względu czytałem rewelacje Autorki nie tylko z uwagą, ale też z dużą dozą nieufności.
Z książki możemy się dowiedzieć, że Vladimir Nabokov, niczym Konrad Wallenrod, przemycał w swoim pisarstwie sprzeciw wobec brunatnemu i czerwonemu totalitaryzmowi czy antysemityzmowi. Wychodzi więc na to, iż wielu krytyków literackich przez dziesięciolecia nie dostrzegło tego, co swym bystrym okiem zobaczyła Andrea Pitzer. Nie trudno się wiec domyśleć, że książka naszpikowana jest wręcz nadinterpretacjami. Wiadomo wszystkim, ze historia doświadczyła Autora „Lolity”, musiał uciekać przed totalitaryzmami, był też świadkiem ich dojrzewania. Wystarczy to, by je znienawidzić i unikać, jednak to za mało, by wplątywać niedostrzegalne dygresje na ich temat do swoich dzieł. Wszak Nabokov mieszkający przecież w wolnym świecie mógł pisać tekstem otwartym i otwarcie piętnować niesprawiedliwości tego świata. Poza tym kreując postać Humberta posłużył się wszelkimi znanymi stereotypami o Żydach. Równie dobrze, miast za walczącego z fobiami, moglibyśmy uznać Nabokova za antysemitę. Czy będzie miało to jednak sens?
A teraz, po lekturze „Ukrytej historii” sięgam po Lolitę, by szukać tam tego, co podobno było przede mną ukryte.