
Czy Kanadyjczyk może napisać przejmującą historię agonii bośniackiego miasta? Czy ktoś, kto nie pochodzi z Europy Wschodniej może wczuć się w tragedię, która była udziałem tysięcy ludzi, bez przedstawiania jej w sposób dwubiegunowy? Okazuje się, że tak, Steven Galloway napisał antywojenną książkę, która daje nadzieję na to, że nawet w piekle można znaleźć nadzieję i pocieszenie.
REKLAMA
Inspiracją do napisania Wiolonczelisty były wydarzenia jakie zapoczątkował moździerzowy ostrzał sarajewskiego bazaru. 27 maja 1992 roku o godzinie 16 zginęły dwadzieścia dwie osoby czekające w kolejce po chleb. Po tym wydarzeniu sarajewski wiolonczelista przez dwadzieścia dwa dni o godzinie 16 odgrywał adagio g moll Tomaso Albinoniego. Były to dwadzieścia dwa koncerty odegrane dla każdego z zabitych, ale też dla mieszkańców Sarajewa, którzy mieli jeszcze długo znosić koszmar oblężenia, bombardowań i ostrzałów snajperskich. I właśnie tym tragicznym wydarzeniem rozpoczyna swą książkę Galloway.
Przed Autorem stało trudne zadanie. Postanowił on pokazać pełen tragizm Sarajewa, w sposób, który uderzy każdego z czytelników, tak, by odkładając książkę byli wstrząśnięci i uznali, że każda wojna jest złem. Jednocześnie nie mógł on przedstawić w sposób chronologiczny trzech lat oblężenia miasta, czytelnik bowiem przywykłby do grozy tamtych dni, tak samo jak przywykli mieszkańcy miasta. Z tego więc względu ograniczył historię do jednego miesiąca, a spośród mieszkańców miasta wybrał trójkę bohaterów, codziennie spotykających Wiolonczelistę.
Strzała, świetna snajperka codziennie likwiduje kilku żołnierzy wroga, Kenan kilka razy w tygodniu wyrusza po wodę dla swojej rodziny, wreszcie mamy Dragana, który każdego dnia żałuje, że nie opuścił kraju wraz ze swoją rodziną. Ich codzienność musi przerażać. Kenan każdego dnia może zostać zabity, w Sarajewie przejście na drugą stronę ulicy może zakończyć się śmiercią. Idzie jednak, bo bez wody nie można żyć. To jest bohaterstwo dnia codziennego, nie tak spektakularne jak walka na froncie, jednak właśnie ono i bezinteresowne noszenie wody sąsiadce, powoduje, iż czytelnik myśli o Kenanie z szacunkiem. Dragan pracuje w piekarni. Również jego droga do pracy może skończyć się tragicznie. Dragana już raz zmuszono do kopania okopów pod ostrzałem wroga. Zrobili to ci, którzy uznali wojnę za świetny biznes. Ci sami ludzie handlowali wodą, lekarstwami czy wstępem do tunelu, którym można wyjść z miasta. Bo w Sarajewie trudno jest o bezinteresowność. Tu nawet towarzysze broni nie mogą sobie wierzyć. Nawet w armii broniącej miasta dochodzi do podziałów, walk o wpływy i korupcji, a oficerowie tej właśnie armii dochodzą do wniosku, że muszą zastosować terrorystyczne metody walki.
Tymczasem każdego dnia Wiolonczelista stawia na środku ulicy krzesło i zaczyna grać tę smutną, znaną nam wszystkim melodię. Początkowo nikt go nie słucha, szybko jednak Wiolonczelista staje się bohaterem miasta, jego symbolem, musi więc zginąć, bo ta chcą oblegający miasto. Zadanie to otrzymuje jeden z serbskich snajperów, zaś Strzała ma mu w tym przeszkodzić…
Steven Galloway dosłownie wbił mnie w fotel i zmusił do lektury. Plastyczny język książki sprawił, iż na czas lektury przeniosłem się do zniszczonego miasta, wraz z jego bohaterami zastanawiałem się, czy można bezpiecznie przejść na drugą stronę ulicy, stałem w kolejce po wodę i czekałem na ten koncert, który przypomniał ludziom, że mimo wojny pozostali ludźmi…. Czy mogę jeszcze coś dodać poza zwykłym „posłuchajmy Albinoniego”?
