
Reklama.
Klasa średnia jest podwaliną każdego społeczeństwa. To oni płacą relatywnie najwyższe podatki i pobudzają rozwój gospodarczy. Jacy są polscy mieszczanie? Jak wygląda codzienność słoików i zasiedziałych mieszczan polskich? Jak wygląda ich droga do sukcesu i co dla nich oznacza słowo sukces? Czy celem życia jest wielogodzinny, korporacyjny wyścig szczurów i okazyjne, wielogodzinne picie alkoholu? A może nic nie ma sensu i najlepiej zaszyć się gdzieś na Mazurach żyjąc życiem człowieka poczciwego?
Marcin Kołodziejczyk po raz kolejny udowadnia nam, że klasa średnia tak naprawdę nie istnieje. Jest to oczywista oczywistość, bowiem proces powstawania klasy średniej musi trwać o wiele dłużej niż dane nam dwadzieścia pięć lat. To złożony proces wymagający zaangażowania dwóch a nawet trzech pokoleń. Pierwsze pokolenie buduje materialne podwaliny, drugie kulturowe a dopiero trzecie może na tak ukształtowanej bazie budować prawdziwą klasę średnią, pozbawioną lumpenproletariackich naleciałości, dobrze wykształconą i wychowaną z aspiracjami do uczestnictwa w życiu kulturalnym społeczeństwa.
Właśni na tym pierwszym etapie znajdują się, opisani przez Kołodziejczyka, bohaterowie. Zbyt starzy, by cierpliwie budować swe „fortuny” i zbyt młodzi, by zrozumieć starą prawdę, że nie sposób jest zbudować je skróconą drogą. Ufni w swe korporacyjne pozycje zadłużają się, by nabyć zewnętrzne atrybuty zamożności. Kredyt ma jednak pewną właściwość- trzeba go spłacać, by go spłacać, należy mieć dochody. A jak osiągać dochody, jeśli jest się uczestnikiem korporacyjnego wyścigu szczurów wraz z setkami wygłodniałych sukcesu młodych wilczków? Jedyną receptą jest zapomnieć o zasadzie, iż pracuje się po to, by żyć i zacząć żyć, aby pracować. W korporacji zaś należy przyjąć zasadę, że lepiej gnębić innych niż samemu być gnębionym. Powoli pracownik staje się niewolnikiem, jego zakład pracy gułagiem, w którym jedyną ambicja jest osiągnięcie pozycji nadzorcy. I nawet czas wolny nie daje satysfakcji. Wystarczy go jedynie na szybkie odreagowanie alkoholem, seksem lub narkotykami. Imprezowicze bawią się na domówkach lub w pubach, domatorzy upijają się oglądając na swych wielkich telewizorach filmy pornograficzne. Wszyscy jednak dbają o to, by rano normalnie funkcjonować w pracy, inaczej mogą ją stracić i stać się anonimowymi dla swych dotychczasowych przyjaciół.
Właśni na tym pierwszym etapie znajdują się, opisani przez Kołodziejczyka, bohaterowie. Zbyt starzy, by cierpliwie budować swe „fortuny” i zbyt młodzi, by zrozumieć starą prawdę, że nie sposób jest zbudować je skróconą drogą. Ufni w swe korporacyjne pozycje zadłużają się, by nabyć zewnętrzne atrybuty zamożności. Kredyt ma jednak pewną właściwość- trzeba go spłacać, by go spłacać, należy mieć dochody. A jak osiągać dochody, jeśli jest się uczestnikiem korporacyjnego wyścigu szczurów wraz z setkami wygłodniałych sukcesu młodych wilczków? Jedyną receptą jest zapomnieć o zasadzie, iż pracuje się po to, by żyć i zacząć żyć, aby pracować. W korporacji zaś należy przyjąć zasadę, że lepiej gnębić innych niż samemu być gnębionym. Powoli pracownik staje się niewolnikiem, jego zakład pracy gułagiem, w którym jedyną ambicja jest osiągnięcie pozycji nadzorcy. I nawet czas wolny nie daje satysfakcji. Wystarczy go jedynie na szybkie odreagowanie alkoholem, seksem lub narkotykami. Imprezowicze bawią się na domówkach lub w pubach, domatorzy upijają się oglądając na swych wielkich telewizorach filmy pornograficzne. Wszyscy jednak dbają o to, by rano normalnie funkcjonować w pracy, inaczej mogą ją stracić i stać się anonimowymi dla swych dotychczasowych przyjaciół.
Chciałbym wierzyć, że obraz z Dysforii jest przerysowany, a moje pokolenie jest zupełnie inne. Wiem jednak, że jest właśnie takie, bowiem sam jeszcze do niedawna uczestniczyłem w wyścigu szczurów zanim zrozumiałem, gdzie jest prawdziwe życie.
A jeśli ktoś zaśmieje się w czasie lektury Dysforii niech pomyśli, czy nie śmieje się z samego siebie.