Benito Mussolini zapisał się w świadomości wielu ludzi jako nic nie znaczący dyktator, postać nieco operetkowa, w pełni zależny od wsparcia niemieckiego sojusznika. Czy opinia ta jest słuszna? Na to pytanie szuka odpowiedzi Goran Hagg.
Kiedy w dyskusji używamy słowa faszysta wywołujemy zazwyczaj wspomnienie hitlerowskich Niemiec. Nic dziwnego, ogrom zbrodni niemieckich zmusza nas do właśnie takiego myślenia. Zapominamy jednak, że właśnie faszyzm narodził się w zupełnie innej części Europy i był odpowiedzią na aspiracje narodowe. Przywrócenie wielkości, znaczenia na świecie, polityka historyczna i poczucie krzywdy stanowiły podatny grunt dla haseł polityka, który pragnął tylko jednego- władzy absolutnej. Kimś takim był właśnie Benito Mussolini.
Faszyzm włoski, jak zauważa wielu, był złagodzoną wersją faszyzmu niemieckiego. Można by rzec, że oba te systemy dzieliła głęboka przepaść. W Rzymie Mussoliniego nie było Nocy Długich Noży, a w samych Włoszech nie było odpowiedników Buchenwaldu czy Dachau. Wydawać by się mogło ,że Mussolini był demokratycznym przywódcą naginającym do swoich potrzeb obowiązujące prawo. Szwedzki historyk, Goran Hagg udowadnia w swej książce, że rzeczywistość była inna. Musssolini, w przeciwieństwie do Hitlera, nie musiał uciekać się do podobnych środków. Rządził bowiem we Włoszech w sposób uniemożliwiający powstanie jakiejkolwiek opozycji, łącznie z opozycją we własnej partii.
Goran Hagg przedstawia nam włoskiego dyktatora, jako człowieka, dla którego sprawowanie władzy było celem samym w sobie. Z bezkompromisowego socjalisty przerodził się w liberała, by wreszcie, zdradzając wszystkich, przejąć pełnie władzy. Zazdrosny o powodzenie w każdej dziedzinie, z nieukrywaną dumą i zainteresowaniem, obserwował reakcję tłumów na swoje słowa. Satysfakcję sprawiało mu hasło, w którym użyte zostały słowa, iż ma on zawsze rację. Chciał grać pierwsze skrzypce w Europie i to właśnie bez jego zgody nie był możliwy Aschluss Austrii, a bez jego pomocy, sukces przewrotu generała Franco. Nie był jednak Mussolini zwierzęciem politycznym, podporządkował więc własnym ambicjom zdrowy rozsądek i przystąpił do wojny po stronie pogardzanego przez siebie monachijskiego krzykacza. Nie wiedział, że jest to pierwszy krok ku podporządkowaniu się pogardzanemu dyktatorowi.
Tak przedstawiany Mussolini jest więc człowiekiem pełnym sprzeczności, postacią tragiczną, która przez swoją zazdrość o powodzenie nie pozostawiła kontynuatora własnej polityki, lub też alternatywnej polityki, która by pozwoliła Włochom na bezpieczne wycofania się z wojny. Jego zaś żałosny koniec każe wątpić w słuszność twierdzenia : „vox populi- vox dei”.
A my, po lekturze tej książki przestaniemy obawiać się użycia słowa faszyzm. To słowo kryje w sobie wiele oblicz, a rozpoznać je możemy po tłumieniu choćby wolności słowa, w imię racji i słuszności poglądów jednej tylko osoby.