Dla mnie wszystko jedno z kim wódkę pić, byleby tylko zimna była. Te słowa wypowiedziane przez Bolesława Wieniawę Długoszowskiego zamknęły dyskusję o tym, czy wypada dostojnikowi II Rzeczpospolitej przyjaźnić się z Władysławem Broniewskim. Świadczyły również o tym, ze birbant, hulaka i jednocześnie jeden z najbliższych współpracowników Marszałka Piłsudskiego, jako jeden z ostatnich, pojmował, że różnice ideologiczne nie muszą prowadzić do zakończenia przyjaźni.
Niewiele jest postaci w naszej historii tak skrzywdzonej przez historię. Bolesław Długoszowski, z wykształcenia lekarz, z zamiłowania poeta, z wykonywanego zawodu żołnierz wpadł niejako we własne sidła. Tworząc legendę polskiej kawalerii, w której służyli wielbiciele trzech k : koni, koniaku i kobiet, na zawsze pozwolił się zaszufladkować. Postrzegany przez współczesnych jako birbant, hulaka i bohater anegdot i bon motów, do dnia dzisiejszego nie jest wspominany jako potencjalny mąż stanu, osoba o intencjach wybitnie państwotwórczych. Ten czarny piar Wieniawy stara się odczarować Mariusz Urbanek, nie zapominając jednocześnie o jego plejbojowskiej naturze.
Kiedy weźmiemy do ręki wspomnienia przedwojennych absolwentów szkoły oficerskiej w Grudziądzu najdziemy tam relacje z dnia oficerskich nominacji. W niektórych z nich natkniemy się na przemówienia generała Długoszowskiego, przemówienia pełne patriotyzmu, ale nie tego nachalnego, zmuszającego słuchaczy do bezwarunkowej śmierci za ojczyznę, ale patriotyzmu nowoczesnego, budującego relacje międzyludzkie i wzmacniającego potęgę kraju. Słów takich nie mógł wypowiedzieć nikt próżny, banalny czy pusty. A przecież takim kreowali Wieniawę zarówno komuniści jak i endecy oraz zwolennicy Sikorskiego. Generał Długoszowski został pokazany przez Mariusza Urbanka jako człowiek, którego nie można jednoznacznie zaszufladkować. Cierpliwy student medycyny zamienia się w Paryżu w wielbiciela literatury, poezji i teatru. Ten sam mężczyzna staje się jednym z tych, którzy na stos rzucili swój życia los. Jako jeden z ułanów Beliny był szczególnie narażony na niebezpieczeństwa. Po rewolucji zaangażował się w ratowanie Polaków, którzy pozostali w głębi Rosji sowieckiej, adiutant Piłsudskiego, dyplomata w Bukareszcie, absolwent wyższej szkoły wojskowej, dowódca 1 Pułku Szwoleżerów i wreszcie lew salonowy, bez którego nie mógłby się odbyć żaden warszawski bal. Zbyt bogaty życiorys, by spłycać go do słynnego zdania „skończyły się żarty, zaczęły się schody” i kpić z nominacji na ambasadora RP w Rzymie czy wyznaczenia na następcę Prezydenta RP.
Życie Wieniawa zakończył tragicznie. Patriocie było obojętnym kto jest premierem i naczelnym wodzem. Pamiętajmy, że przeszedł on szkołę Marszałka Piłsudskiego, który uważał, że dla Rzeczpospolitej nie jest zbyt obrzydliwym przenoszenie odchodów gołymi dłońmi. Chęć służenia Polsce nie spodobała się innym piłsudczykom. On, najwierniejszy z wiernych sprzymierza się z zagorzałym wrogiem Marszałka? Zaszczuty popełnia samobójstwo.