Próba porwania córki, która przed laty uciekła z domu, niespodziewane zniknięcie żony z małego miasteczka, nocne wyczekiwanie na zjawienie się UFO czy weteran w depresji. To tylko kilka z jedenastu opowieści w najnowszym dziele Nica Pizzolatto.
Nic Pizzolatto zyskał rozgłos dwa lata temu, gdy na ekrany HBO wszedł „Detektyw”. Zaledwie osiem odcinków tego serialu kryminalnego sprawiło, że jego nazwisko stało się rozpoznawalne. Jego najbardziej znana powieść „Galveston” została opublikowana w 2010 i dostała się do finału Edgar Allan Poe Award. Ten czarny kryminał zdobył szersze uznanie. „W drodze nad Morze Żółte” to najnowsze dzieło Pizzolatto wydane na łamach Marginesów.
Te jedenaście opowiadań zostało wydanych w 2006 roku. W większości przypadków widać czas, który upłynął pomiędzy wydaniem tegoż zbiorku i powstaniem „Detektywa”. Nie chodzi o to, że są to historie złe – po prostu w ciągu tych bądź co bądź ośmiu lat Pizzolatto wszedł nieco bardziej w mrok. Czytelnik żądny mocnych wrażeń raczej nie uświadczy tu dreszczu przechodzącego po plecach.
Bowiem „W drodze nad Morze Żółte” to portret społeczeństwa amerykańskiego z perspektywy opowiadań obyczajowych. Brak zatem krwawych zbrodni – choć śmierć w różnych konfiguracjach zagości na łamach książki – perwersji, czegoś co wstrząśnie czytelnikiem. Tu co najwyżej doświadczy lekkiego drgania ziemi. Nawet te najmocniejsze nie robią już teraz takiego wrażenia.
Możliwe, że to polscy czytelnicy zostali w pewien sposób pokrzywdzeni przez los. Czym innym jest powolne obserwowanie, jak interesujący autor schodzi coraz bardziej do klimatu noir, czym innym droga w kierunku zupełnie odwrotnym. Jedno zaskakuje czytelnika cały czas, drugie może stanowić jedynie ciekawostkę. W tym wypadku lepiej mają ci, którzy nie oglądali jeszcze jego serialu.
„Słuchając jęku syren, wpatrując się w żółto-pomarańczowe płomienie, dym uciekający pod niebo i kurz nadciągający od strony drogi, miał wrażenie, że współuczestniczy w obu tych zjawiskach: uciekał i nadciągał, zostawał i odchodził, wszystko jednocześnie.”
Opowiadania zaskakują pomysłem. Choć zasadniczo się od siebie znacznie różnią, to łączy je jeden motyw przewodni. Otóż wszyscy bohaterowie czegoś szukają. Próbują odnaleźć się wśród nowej rzeczywistości, wśród swoich pragnień i tego w jakiej sytuacji postawił ich los. Podejmują próby, nie potrafiąc czy może nie rozumiejąc i nie dostrzegając swojej porażki. Ciągle walczą, czasem nie wiedząc, jak, po co i o co walczą. I choć wydaje się nieraz, że fatum już wydała na nich wyrok, to ci robią swoje. Mimo że i tak już przegrali.
Opowiadania z „W drodze nad Morze Żółte” są ciekawe. Trudno powiedzieć o nich coś więcej. Są dobrze napisane, widać logikę w tworzeniu akcji, bohaterów, nie denerwują czytelnika. Znajdą się tu opowieści lepsze i gorsze. No i to w sumie tyle. Bowiem jedyne, co można zarzucić Nicowi Pizzolatto to fakt, że nie budzą one żadnych emocji. To nie tak, że są beznadziejne, że autor nie nadaje się do pisania. Ale oznacza to tyle, że w 2006 roku Pizzolatto był jeszcze tylko rzemieślnikiem. Że dopiero się wprawiał w trudny zawód pisania, wybierając formę bodajże najtrudniejszą, mianowicie opowiadanie. I w ten sposób należy traktować ten zbiorek. Jako wprawki – dobrze napisane, ale tylko wprawki.