Dziś zmarli z głodu mieszkańcy Sandomierza, jutro z tego samego powodu umrze cały Kościan, pojutrze Bartoszyce, a w ciągu kolejnych dni wymrą obywatele Kluczborka, Mrągowa i Wągrowca. Taka wieść oburzyłaby każdego z nas. Głód w tak bliskiej odległości, na tak masową skalę, śmierć ludzi, których widzieliśmy w czasie wycieczek do tych miast wywołałby oburzenie, a rząd zmuszony byłby do podjęcia kroków zapobiegających dalszym tragediom. Nie zdajemy sobie sprawy, że oto każdego dnia n całym świecie umiera około dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. Umiera populacja równa populacji wymienionych wyżej miast. Śmiem twierdzić, że nawet gdybyśmy wiedzieli o tym to nie zrobiłoby to na nas wrażenia. Ot daleka statystyka, na którą my sami nie mamy żadnego wpływu.
Śmierć jednego człowieka to tragedia, śmierć tysięcy to tylko zapis statystyczny. Te słowa wypowiedziane przez jednego z największych zbrodniarzy XX wieku jako żywo pasują do naszych reakcji. Dla nas sytych i dumnych przedstawicieli cywilizacji zachodniej głód jest od kilkudziesięciu lat czymś abstrakcyjnym. Nawet jeśli statystyki mówią o życiu części naszej populacji na granicy ubóstwa, to śmierć głodowa jest nam obca. Kojarzymy ją głównie z wojną, usprawiedliwiając tym samym naszą bierność. Nie wiemy jednak, że odsetek ludzi głodnych na świecie jest znikomy, a prawdziwa przyczyna tkwi w nieumiejętnej redystrybucji dóbr, pogoni za zyskiem i w naszych żywieniowych przyzwyczajeniach. W dodatku głód jest mało medialny. To nie atak terrorystyczny w Paryżu czy Brukseli, to nie poczucie zagrożenia jakie czujemy, kiedy słyszymy o obcych dobijających się do bram Europy. Wieści o masowych zgonach w Sudanie czy Indiach zajmują jedynie ułamek czasu antenowego. Po co bowiem denerwować wspaniałego Europejczyka, który myśli tylko o tym, co tu przyrządzić w weekend na grillu.
Anonimowość śmierci tłumi w nas poczucie winy. Wiedząc o tym Martin Caparrós ukazuje pokazuje nam kilka z wielu na świecie tragedii. Pozbawieni anonimowej zasłony rozmówcy nie błagają o litość ani pomoc. Oni marzą. Ich marzenia są proste. Posiadać dwie krowy lub kozy, mieć dobrze nawodnione pole, które przyniesie plon wystarczający do kolejnych żniw. Nie być głodnym, móc wykarmić swoje dzieci, nie patrzeć na ich mękę, nie nosić ich do szpitali, nie chować wychudzonych szkieletów.
„To, że tylu ludzi ma co jeść każdego dnia – to cud, że tylu nie ma – to podłość”
Codzienne zdobywanie pożywienia. Kradzież, żebranie, eksploatacja wysypisk śmieci, prostytucja, czasami kanibalizm. Albo odwrotnie- pogodzenie się z losem i oczekiwanie śmierci. Podobnie jak w wiekach średnich dostęp do żywności stał się symbolem władzy, sukcesu, statusu społecznego. W krajach biednych symbolem sukcesu jest odpowiednia tusza i możliwość jedzenia mięsa, w krajach Zachodu- szczupła i wysportowana sylwetka. Na przeciwnym biegunie stoją wychudzeni z ciągłego głodowania lub chorobliwie otyli od spożycia śmieciowego jedzenia. Żywność staje się elementem władzy, ten kto ją posiada może podporządkować sobie tłumy i kupić spokój. Cóż z tego, jeśli wszelkiego rodzaju akcje humanitarne nie osiągają zamierzonego celu? A może wina tkwi w naszych przyzwyczajeniach? Lubimy mięso, którego produkcja kosztuje więcej niż produkcja roślinnych zamienników? Nie tylko trzoda chlewna, ale i bydło oraz drób stają się żywieniową konkurencją dla ludzi. Im prędzej sobie to uświadomimy, tym szybciej zapobiegniemy tragedii, bowiem jak już zauważył Czang Kai Szek, radykalizm rodzi się w nędzy, umiera zaś w dobrobycie.
Martin Caparrós nie wymaga od nas żadnego poświęcenia, żadnych radykalnych kroków. Wystarczy nam wszystkim odrobina empatii.