Dziwnym zrządzeniem losu sięgnąłem po tę książkę kilka dni po masakrze w klubie Orlando. Historia oto zatoczyła krąg, pomyślałem, pamiętając o internetowych komentarzach tuż po tym nieszczęściu. Oto historia zatoczyła koło, na nic wrodzona empatia, na nic zmiany prawa i próby oddziaływania na ludzką świadomość. Inność stygmatyzuje, a od stygmatyzacji do zbrodni jest tak blisko.
Paragraf 175 niemieckiego kodeksu karnego nie był niczym szczególnym w Europie pierwszej połowy XX wieku. Ściganie prawem za stosunki homoseksualne było powszechną praktyką w całej Europie. Nigdzie jednak osoby homoseksualne nie były zatrzymywane po odbyciu kary, nie były odsyłane do obozów odosobnienia, gdzie czekała ich pewna śmierć.
Historia, którą Josef Kohoutek opisał pod pseudonimem Heinza Hegera zaczęła się w marcu 1939 roku. Wtedy to został on zatrzymany przez gestapo, poddany śledztwu, osądzony i osadzony w więzieniu. Po odbyciu kary został odesłany do obozu koncentracyjnego, bowiem, z punktu widzenia reżimu, stanowił on zagrożenie dla porządku publicznego państwa.
Zagrożenie to musiało być wielkie, bowiem już od pierwszych chwil w Sachsenhausen uświadomiono naszemu bohaterowi do jakiej kategorii człowieka należy. Poniżanie, maltretowanie, głodzenie, słowem codzienność obozowa. Oszczędzę czytelnikowi szczegółów, powiem jednak, że gej w hitlerowskim obozie koncentracyjnym miał nikłe szanse przeżycia. Stygmatyzujący różowy trójkąt był widoczny z daleka. Zabicie geja nie było tam niczym nagannym, ot, używając współczesnych określeń, „wyrwanie chwasta”. Homoseksualny był mniej wart od więźnia politycznego, więźniowie kryminalni zaś traktowali ich jak użyteczny chwilowo przedmiot, który, odpowiednio traktowany, zastąpi na czas uwięzienia kobiece towarzystwo, zapewni seksualne odprężenie, będzie świadectwem pozycji i zamożności więziennej. Użyteczność ta oczywiście nie zmieniała nastawienia do ludzi gorszej kategorii. Jak wielu swoich współtowarzyszy, Kohoutek znalazł swojego opiekuna, który potrafił zapewnić mu lepszą pracę, dodatkową żywność i ciepłe ubranie. Każdy, kto czytał jakąkolwiek relację obozową wie, że w tamtych warunkach było to jak zbawienie.
Uwolnienie z obozu nie zakończyło jednak mąk Kohoutka. Paragraf 175 w dalszym ciągu obowiązywał. Nikt nie uznał zamkniętych w kacetach gejów za ofiary nazizmu, wszak popełniły przestępstwo i zostali osadzeni w zgodzie z obowiązującym prawem. Nie stanowił żadnego kontrargumentu fakt wysokiej śmiertelności wśród homoseksualistów zamkniętych w obozach, a porównanie ich losu choćby z losem Romów i Sinti graniczyło wręcz z profanum. Z tego więc względu relacja Kohoutka, fakt, że została spisana pod pseudonimem i brak jakiejkolwiek rekompensaty za obozową gehennę jest dla nas, światłych Europejczyków wyrzutem sumienia.