
Arystokracja. Słowo to, nawet w drugiej dekadzie XXI wieku robi wrażenie. Nic dziwnego, mianem tym określa się najwyższą warstwę społeczną, przeznaczoną do rządzenia i służby publicznej. Bogactwo i rodzinna tradycja wykształciły osoby odpowiedzialne zarówno prze własnym klanem jak i krajem, czy narodem. Prawa arystokracji oznaczały również obowiązki, tym większe im większe bogactwo przypadało w udziale rodzinie. Tak było jeszcze sto lat temu. Co dziś z tego zostało?
REKLAMA
Zamki, ręcznie wypisywane zaproszenia na czerpanym papierze, jazda konna i wiedeński walc, studia na najlepszych uczelniach i almanach gotajski. Przekonanie o konieczności zawarcia związku małżeńskiego z kimś z własnej klasy i ta ciekawość świata. Dziwactwa, czy tradycja przodków? Jak dziś możemy oceniać arystokrację jako taką? I czy ta arystokracja wszędzie jest taka sama? Czy istnieje arystokratyczny gen, dzięki któremu można znaleźć podobieństwo między Christine von Bruhl a choćby ministrem Radziwiłłem z „dobrej zmiany”? Te pytania niczym burza kłębiły się w mojej głowie w czasie lektury tej książki.
Zacznijmy jednak od początku. Potomkini świetnego arystokratycznego rodu postanawia popełnić mezalians. Jej wybrankiem jest pochodzący z nizin społecznych artysta. Miłość rządzi się swoimi prawami dowodząc, że serce nigdy nie podporządkuje się rozsądkowi. Decyzję tą podjęła po długich wahaniach. Oznaczała bowiem odrzucenie kilkusetletniej tradycji, wprowadzenie do zamkniętego kręgu kogoś obcego. Obcość z jednej strony deprymuje, z drugiej zaś czyni z tego obcego, obserwatora potrafiącego zdiagnozować nowe środowisko. Z drugiej obcość wzmaga wyalienowanie i poczucie gorszości. Uczucia te mogą przejść na osobę ze środowiska stającą po stronie tego Obcego. Nasza arystokratka rozumiała to doskonale, wiedziała również, że jej wybór, nawet zaakceptowany, postawi rodzinę w kłopotliwym położeniu.
Historia ta kończy się happy endem. Można by ją oczywiście uznać za odwróconą historię Kopciuszka, który znajduje sobie księżniczkę z bajki, gdyby nie te myśli, które zaczęły krążyć po mojej głowie. Jeszcze lepsze od myśli, były pytania, które sam sobie zadałem i odpowiedzi, które w myślach padły. Czym jest dziś arystokracja, skoro jeszcze sto lat temu decyzja Christine wywołałaby skandal, a dziś jedynie spowodowała auto wykluczenie z arystokratycznego kręgu. Czy jednak w rzeczywistości Autorka, jak zapowiada tytułem, przestała być arystokratką? Co jest silniejsze- samo urodzenie, siła genów, czy proces wychowania w określonych warunkach wymuszających dyscyplinę, odpowiedzialność, szacunek dla jednostki ludzkiej i zwykłą uczciwość? Jeśli postawimy na wychowanie, o którym świadczą popełniane uczynki, to dostrzeżemy olbrzymią przepaść pomiędzy Autorką, a przywołanym wcześniej ministrem. Z tego względu ród arystokratyczny może założyć nawet Jasio z Koziej Wólki, o ile postawi na cechy państwotwórcze, na obywatelską odpowiedzialność, przywiązanie do tradycji, ale nie to na pokaz, tylko w przaśnej codzienności, nie dla poklasku, ale dla samego siebie, w czynach, które nie wymagają gadżecików dla nuworyszy i neofitów. I jeśli gdzieś istnieć będzie prawdziwa arystokracja to nie będzie ona arystokracją pieniądza czy herbu, ale właśnie tej odpowiedzialności, o którą dziś tak trudno.
Przyznam, że wnioski te mnie zasmuciły. Długie lata będziemy budować arystokrację charakterów.
