Mario Levi czy Orhan Pamuk? Dwaj piewcy Stambułu, urodzeni i wychowani w kręgu tureckiej kultury, podobni do siebie, a jednak jakże różni. Zastanawiam się od kilku dni, który z nich piękniej opisuje miasto lezące na styku Europy i Azji. A może jestem w błędzie i obaj twórcy dopełniają się patrząc na Stambuł z zupełnie innych perspektyw. A może to wszystko jest nieważne i winienem znowu delektować się historią tego wspaniałego miasta nad Bosforem?
Losy dużej żydowskiej rodziny mieszkającej w Stambule stały się przyczynkiem do snucia opowieści o sześćdziesięciu latach historii miasta na siedmiu wzgórzach, jednego z największych miast świata. Opowieść ta pisana jest językiem trudnym, zwłaszcza dla ludzi, którzy spodziewają się lekkiej i łatwej do przetrawienia sagi rodzinnej. Lektury tej nie ułatwia ani mnogość postaci, mamy przecież do czynienia z rozgałęzioną rodziną żydowską, która poważnie traktowała przykazanie płodności, ani też poetycki język, który nieznacznie ewoluuje w miarę postępu czasu. By jeszcze utrudnić czytelnikowi lekturę, Mario Levi skacze po rodzinnej historii i przerywa dopiero co rozpoczęte wątki. Czytelnik musi się więc przygotować do lektury, nieco wyciszyć i skupić na niej, by delektować się jej językiem i fabułą.
Jedni pochodzili z rodzin od lat osiadłych w Turcji. Inni przybyli do niej w tym przeklętym XX wieku, który był wiekiem nie tylko postępu, ale i zbrodni oraz nacjonalizmu. Osiedli nad Bosforem przywożąc ze sobą przyzwyczajenia ze starych ojczyzn i te drobiazgi, bez których życie wydało się im niemożliwe. Wzbogacali swą pracą i dotychczasowa kulturą miejsce swego osiedlenia, oraz samych siebie przez obecność w nowych warunkach. Nie wszystkim przyszło doczekać swoich dni w Stambule. Bieda czy zagrożenie nacjonalizmem zmuszały do ruszenia, z przysłowiowym kijem pielgrzyma, gdzieś dalej, niosąc swe wewnętrzne bogactwo i wielowiekowe, rodzinne doświadczenia. Czy nie brzmi to znajomo? Czyżby książka ta była swoistym rozwinięciem „Gdzie byliście, gdy zapadła ciemność?”? Odwieczne pytanie o miejsce na ziemi, miejsce do życia, gdzie można zapuścić korzenie i zaznać upragnionego szczęścia. Tak, to jest właśnie jeden z tematów, które porusza Mario Levi, pisarz, o którego za kilkadziesiąt lat kłócić się będą Turcy i Żydzi, przypisując sobie monopol na jego dzieła. Wróćmy jednak do samej książki. Trudno szukać prawdziwego jej bohatera poza Stambułem, poza miastem umiłowanym przez samego Autora i miastem wybranym przez rodzinę Monsieur Jacquesa. Miastem niegdyś przyjaznym dla wielu kultur, religii i nacji. Miastem, które jak się teraz wydaje, może być ocaleniem lub zgubą dla całej cywilizacji. Miastem…..
Wgryzając się w opowieść Leviego pamiętajmy, że kierowana jest ona przede wszystkim do czytelnika tureckiego. Stąd specyficzna narracja, która może nas, mieszkańców Zachodu, nieco nużyć i denerwować. Lektura jej wymaga wyciszenia i oderwania się od codziennych problemów, w nagrodę jednak daje nam duchową ucztę. Nie przejmujmy się, jeśli za pierwszym razem odrzucimy tę książkę. To ona sama podpowie nam moment, w którym możemy ją przeczytać, ona wie, kiedy będziemy przygotowani, kiedy dojrzejemy do jej lektury.
A w zamian otrzymamy długie chwile spędzone w jednym z najpiękniejszych miast świata w towarzystwie niebanalnych ludzi.