Wyobraźmy sobie, że ktoś postanawia przenieść na ekran Ojca chrzestnego. To byłby dość ryzykowny pomysł. Ekranizacja ta byłaby konfrontowana z filmem Coppoli, a krytyka miażdżyłaby każde potknięcie. Dlaczego jednak nie wykorzystać ludzkiej wyobraźni? Rezydencja Vito Corleone może znaleźć się w naszym mieszkaniu za sprawą kilkunastu plików mp3.
Borys Szyc jako Santino Corleone, Tomasz Kot jako Nino Valenti, Adam Woronowicz jako Tom Hagen a Łukasz Simlat wciela się w rolę Michaela. Robi wrażenie? Poczekajcie na aktora, który wciela się w rolę don Vita. Tak, kochani, to musiał być bezapelacyjnie Janusz Gajos. Na deser zaś otrzymujemy wcielenie Jacka Woltza, hollywoodzkiego producenta, tego samego, który obudził się z końską głową w łóżku. A naszego producenta, tego, który odmową obraził samego Dona, wykreował nam Wiktor Zborowski. Już zachęciłem?
Audiobooki to groźna broń w walce z tymi, którzy twierdzą, że nie mają czasu na lekturę. Wymówka to wygodna w zamykaniu ust takim jak ja, którzy codziennie narzekają na niski poziom czytelnictwa. Nagraną książkę można odtworzyć w każdych warunkach. Jazda samochodem, jogging, gotowanie obiadu czy nawet zakupy. Wszystko to możemy połączyć z „czytaniem”. Nie potrzebujemy dobrego oświetlenia, nie musimy szukać okularów, a nasze czytanie zakłócać mogą jedynie hałaśliwi sąsiedzi. Tak, kochani, audiobook pozbawia was wygodnej wymówki. Teraz musicie czytać, koniec i kropka. Do tego, jeśli skusicie się na słuchowisko, otrzymacie swoisty zamiennik filmu, ucztę duchową, bowiem w słuchowisku podziwiać możecie grę aktorską, tym trudniejszą, że jedynym narzędziem w niej wykorzystywanym, jest głos.
Nietrudno się domyślić, że gwiazdą naszego słuchowiska jest Janusz Gajos. Kiedy słuchamy wykreowanego przez niego Vita Corleone, nie będziemy widzieć twarzy Marlona Brando, ani porównywać timbre głosu obu aktorów. Janusz Gajos jest klasą samą w sobie i chyba najlepszym z żyjących polskich aktorów. Jego Vito jest równie przekonujący jako mafijny boss, jak i jako ciężko ranny ojciec. Chyba tylko on jeden mógłby, w ewentualnie nakręconym filmie, konkurować z niekwestionowaną gwiazdą Hollywood, Marlonem Brando. Przyznam, że właśnie osoba Gajosa zachęciła mnie do sięgnięcia po całe słuchowisko. Jednak prawdziwą niespodzianką był dla mnie Woltz. Klasę aktorską poznaje się po tym, jak traktuje drugoplanową rolę, a tę Wiktor Zborowski zagrał po mistrzowsku. Słuchacz od pierwszej chwili nie lubi Woltza, cieszy się ze straty ukochanego konia i rozkoszuje się stratą i cierpieniem producenta. To chyba najlepsza pochwała dla tej roli.