
Jeśli istnieje reżim totalitarny - de facto i de iure - to jest nim reżim Kościoła, ponieważ człowiek należy to Kościoła totalnie. (Pius XI)
REKLAMA
Wiek XX był wiekiem totalitaryzmów. Europa dopiero uczyła się demokracji, czy wolności jednostki. Nic dziwnego- wielka wojna pozostawiła po sobie tysiące niezadowolonych młodych ludzi, pozbawionych złudzeń co do świata, czy wartości życia jednostki. Niezadowoleni rościli sobie prawo do lepszej przyszłości winiąc właśnie demokrację za wszystkie życiowe niepowodzenia. Dodatkowo sytuacja polityczna po rewolucji październikowej sprzyjała zwiększeniu popularności skrajnej prawicy. Paradoksem tamtych lat był fakt, iż właśnie na narodach, którym sytuacja po wielkiej wojnie umożliwiła wybicie się na niepodległość, społeczności międzynarodowe wymusiły obowiązek równego traktowania mniejszości narodowych. Z kolei problemem państwa należącego do zwycięskiej koalicji, Włoch, były nieuregulowane, po zjednoczeniu kraju, stosunki z kościołem.
David Kertzer przez siedem lat analizował odtajnione dokumenty z watykańskich archiwów z tamtych lat. Owocem jego pracy stała się książka o rywalizacji dwóch wybitnych jednostek- papieża Piusa XI i Benita Mussoliniego. Tych dwóch mężczyzn dzieliło wszystko- charakter, upodobania, stosunek do ludzi i polityki, łączył zaś paniczny strach przed komunizmem. Pius XI, jeszcze jako nuncjusz papieski w Warszawie, przeżył swoje pięć minut strachu przed bolszewicką nawałą. Jako jeden z nielicznych przedstawicieli korpusu dyplomatycznego nie opuścił Warszawy, zdecydowany bronić swego życia za pomocą sprowadzonego z Włoch pistoletu. Jako późniejszy papież dowiódł nieprzeciętnej inteligencji, umiejętności przywódczych i negocjacyjnych, które doprowadziły do podpisania Traktatów Laterańskich. Pozornie wydawało się, że ten intelektualista w okularach nie będzie umiał przeciwstawić się dawnemu klechożercy, zwanego Ducem. Gra, którą obaj podjęli, nie mogła zakończyć się wygraną ich obu, naznaczona szeregiem kompromisów, nie zadowalała żadnego z nich. Mussolini pragnął wsparcia kościoła w budowaniu imperium, papież dążył do stworzenia państwa wyznaniowego, a faszyzm, jak mniemał, miał mu w tym pomóc.
To, co było jasne dla papieża i jego najbliższego otoczenia, nie było zrozumiałe dla niższych hierarchii kościelnych. O ile więc wyżsi hierarchowie rozumieli prawidła polityki, o tyle prości księża i biskupi zatracali się w umiłowaniu Duce. Doszło do absurdalnej z pozoru sytuacji, kiedy faszyzm potrzebował kościoła, a kościół faszyzmu. Sam papież otoczony był ludźmi, którzy nie ukrywali swoich sympatii i tonowali jego niektóre wypowiedzi. Jakiż odzew mogłaby wzbudzić encyklika „mit brennender Sorge”, gdyby na jej kształt nie miał wpływu generał jezuitów Ledóchowski? Osoba Pacellego, przyszłego papieża Piusa XII również nie dawała papieżowi oparcia, gra, w której kościół mógł uzyskać wzmocnienie swej pozycji, stosując metodę kija i marchewki, skazana była w tej sytuacji na klęskę. Pius XI zdawał się tego nie rozumieć, a kiedy dostrzegł niebezpieczeństwo w postaci rasizmu było już za późno. Przygotowywana encyklika potępiająca rasizm nigdy nie ujrzała światła dziennego i to za sprawą Piusa XII. Żaden z katolików nie uzyskał z Watykanu wsparcia, choćby moralnego w walce z faszyzmem, a wielu musiało przełknąć gorzką pigułkę świadomości złamania przez państwo kościelne konkordatów, dla zadowolenia zwycięskich w kolejnych kampaniach Niemców.
Kościołowi udało się wyjść z wojennej zawieruchy obronną ręką. Jednak mit o sprzeciwianiu się totalitaryzmowi upada w konfrontacji z dokumentami. Wprawdzie kolejni papieże starali się naprawić błędy poprzedników, ale, jak widać, wiele jeszcze musi uczynić
Choćby po to, by historia nie zatoczyła koła.
