Nora nieoczekiwanie otrzymuje zaproszenie na wieczór panieński Clare – przyjaciółki, z którą nie utrzymywała kontaktu od dziesięciu lat. Zaintrygowana zgadza się i razem z pięcioma innymi osobami ma spędzić weekend w odosobnionym domku położonym w górach. Stopniowo, wraz z upływem czasu dawne pretensje dochodzą do głosu…
Jeśli po tych trzech zdaniach odczuwa się, że skądś ta historia jest już znana, to nic dziwnego – Ruth Ware w swojej debiutanckim „W ciemnym, mrocznym lesie” sięga do najbardziej znanych i klasycznych schematów powieści grozy, kryminalnych i podobnych doń gatunkowo. A zatem do pomysłu zamykania kilku mniej lub bardziej przypadkowych osób w jednym miejscu i pozwolenia im mówić, by tym sposobem uruchomić trudny do przewidzenia ciąg przyczynowo-skutkowy. Koncept niby banalny, ale pozwalający twórcom na całkowitą pomysłowość, a także na pogłębienie portretów psychologicznych bohaterów łatwą drogą [wszak każe im się tylko mówić i zachowywać się zgodnie – lub nie – z własnym charakterem].
Ware też na tym skorzystała. Szóstka bohaterów zna się średnio – to trzy albo nawet cztery różne kręgi znajomości. Jest więc – Nora i jej znajoma Nina, obie są znajomymi Clare ze szkoły, jest Tom – scenarzysta teatralny, w końcu jest i Melanie z Flo – przyjaciółki Clare ze studiów, choć na tym kończą się rzeczy, które je łączą. A pośrodku tego wszystkiego znajduje się Clare – idealna, cudowna kobieta, jedna z tych, dla których się zabije, jeśli tylko zatrzepocze rzęsami i oto poprosi. Z takim punktem wyjścia aż człowiek czeka na rozwój akcji, aż ukryte pretensje w końcu się odezwą i się zacznie.
Na trupa trochę trzeba poczekać, bowiem Ware nie tylko wzięła koncept odludnego i niedostępnego miejsca z ograniczoną liczbą osób i nieboszczykiem, który musi się w końcu pojawić, ale i zmieszała to z popularnym obecnie chwytem ukazywaniem danych wydarzeń jako powoli odkrywanych wspomnień. „W ciemnym, mrocznym lesie” prowadzi akcję dwutorowo – z jednej strony są losy wieczoru panieńskiego, z drugiej – Norę znajdującą się w szpitalu po owym feralnym weekendzie i próbującą sobie przypomnieć, co stało się potem. To zestawienie w kryminale Ware działa, choć w kilku momentach na niekorzyść autorki wyszedł fakt, że jest debiutantką [niektóre zagrania mogłyby się udać w fikcji fanowskiej, niestety w profesjonalnej powieści już niekoniecznie].
Sama jednak zagadka jest ciekawa. Jako, że pojawienie się trupa jest nieco odwleczone w czasie dla czytelnika, można tymczasem samemu próbować się domyślić, kto, kogo i dlaczego. Do tego próba wyłapania strzelby Czechowa i tropów, jakie Ruth Ware podrzuca czytelnikom. Co prawda, gdy trup już się pojawi na scenie, odkrycie, kto za tym wszystkim stoi, nie nastręcza zbyt wielu trudności i czytacze kryminałów łatwo sobie poradzą– jednak i wtedy ciekawym jest obserwowanie, jak prawdę odkrywa główna bohaterka, powoli łącząc tropy. A że ze strony na stronę napięcie rośnie, to i raczej nie da się nudzić, choć większość kart w którymś momencie dla czytelnika jest już odkryta.
Mimo niewykorzystania niektórych bohaterów – a szkoda, bo czeka się, aż nagle wyskoczą i zaskoczą – to jest to całkiem porządnie napisany kryminał. Odludny domek, szóstka prawie nieznajomych i ukryte pretensje – niby banalne, ale działa i potrafi wciągnąć czytelnika na tych kilka godzin.
Marta Kraszewska