Fotografia jako sztuka? W dzisiejszych czasach wydaje się to oczywiste. Wszak do naszego pokolenia obraz łatwiej dotrze niż słowo pisane. Fotografia jako wyraz przekazania pewnych idei i jako nośnik piękna jest więc tak samo oczywista jak poranna filiżanka kawy. Nie zastanawiamy się jednak komu tak naprawdę zawdzięczamy nowy gatunek sztuki. A jednym z tych, którzy byli prekursorami artystycznej fotografii był Frantisek Drtikol.
W moich zbiorach znajduje się fotografia niezidentyfikowanego, postawnego mężczyzny. Mężczyzna ten siedzi wygodnie na krześle, odziany w nieco przyciasne, odświętne ubranie. Koło krzesła leży walizka, na której położył on czapkę. Fotografia ta została więc wykonana przed podróżą i miała być pamiątką dla najbliższych. Czy wybierał się do nowego świata czy wyjeżdżał do garnizonu, w którym miał pełnić służbę wojskową pozostaje dla mnie tajemnicą. Wiem jednak, że sporządzono ją na początku XX wieku, kiedy do fotografa chodziło się by upamiętnić ważne wydarzenia życiowe, zdjęcia były bowiem zamiennikiem obrazów, bardziej powszechnym, mniej elitarnym i nie stanowiły przedmiotu sztuki. Był to jednak czas, w którym wielu rzemieślników fotografii zdawało sobie sprawę, że odpowiednia gra światłem i ustawieniem ludzi, może podnieść rangę rzemiosła do poziomu sztuki. I waśnie o jednym z nich traktuje książka Jana Nemca.
Frantisek Drtikol jest tym, który na długo przed Saudkiem zrozumiał, że akt w fotografii urasta do rangi sztuki. Przecząc tezie mówiącej o tym, że zdjęcie wyraźne to pornografia, a lekko zamazane to sztuka, Drtikol używał ciała modelek jako narzędzia, które odpowiednio ułożone, pobudzające wyobraźnię widza, staje się wyrazem artystycznej wizji fotografa. Ciało współgrające ze światłem i cieniem stały się oto swoistym snem na jawie. Sam Drtikol nazywał swe akty właśnie snami o świetle i cieniu. Poznajemy naszego fotografa w chwili, kiedy marzy o kształtowaniu świata za pomocą ołówka i pędzla. Jest jeszcze dzieckiem i tragedia w kopalni, której jest świadkiem, uczy go, ze dzięki starannemu, a jednocześnie artystycznemu obrazowi, może przynieść ulgę i odrobinę radości ludziom. Kilka lat później nasz bohater jest już czeladnikiem w zakładzie fotograficznym. Nie chce jednak na tym poprzestać, marzy o doskonaleniu swego fachu w jedynym mieście, w którym fotografia urasta do rangi sztuki. W Monachium. Kilka lat później nasz bohater przenosi się do Pragi, w której pozostanie już do końca życia. Jego atalier, nieszczęśliwie ulokowane na poddaszu jednej z kamienic, odstrasza amatorów pamiątkowych zdjęć, przyciąga jednak tych, którzy zainteresowani są nie codziennością, a pięknem, zatrzymanym w kadrze.
Całe życie Drtikola podporządkowane zostało sztuce. Nawet od życiowej partnerki wymagał on inspiracji, zdając sobie jednocześnie sprawę, że życie dwójki artystów pod jednym dachem może być męką. Poznajemy więc dzięki książce Nemca człowieka, który fanatycznie podporządkował się swej pracy. Praca jako pasja będzie zawsze wyniszczająca, dlatego życie osobiste artysty musi się rozpaść. Tak się stało w przypadku Drtikola. Jednak nie analizujemy życia człowieka, tylko drogę artystyczną, bowiem bez Drtikola nie byłoby takiego Jana Saudka, ani też żaden z nas, za pomocą swego smartfona, nie starałby się wykonać pseudoartystycznego zachodu słońca.
Przyznam, że nie słyszałem wcześniej nazwiska naszego artysty. Chyba z tego powodu przerywałem lekturę książki i szukałem w internecie jego fotografii. Dzięki temu zacząłem poznawać artystę takim, jakim był, jego spojrzenie na piękno, sposób w jaki widział kobiece ciało urzeka nie pozostawiając uczucia podniety, a zachwyt. Bo tylko ciało w połączeniu ze światłem i cieniem daje nam prawdziwe piękno.