Wyobraźmy sobie, że Jarosław Iwaszkiewicz nie napisał Tataraku, czy Kochanków z Marony…. Jakoś ta nasza literatura polska wyda nam się uboższa…. A te waśnie opowiadania zawdzięczamy fascynacji Pisarza, jaka zaczęła się pewnego styczniowego dnia 1953 roku.
To spotkanie miało skłonić uznanego pisarza i poetę do spotkania z czytelnikami. W Stawisku pojawił się młody, biednie ubrany inżynier. Musiał czuć się w tym miejscu niczym piąte koło u wozu, świat, który zobaczył był jakże różny od tego, w którym do tej pory się obracał. Iwaszkiewicz był ikoną polskiego pióra, człowiekiem, którego Jerzy Błeszyński widywał jedynie na pierwszych stronach gazet. Onieśmielenie towarzystwem tak znanego człowieka, wnętrze domu, o którym nawet nie śmiał marzyć, to wszystko musiało stremować naszego bohatera, skromnego inżyniera, cierpiącego na gruźlicę i już obdarzonego rodziną. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z wrażenia jakie wywarł na gospodarzu i nie mógł przypuszczać, że ten dzień odmieni jego życie.
Przyznam, że nieco bałem się tej książki. Z każdą kartką odsłaniałem najbardziej intymną sferę drugiego człowieka, słowa, które były przeznaczone dla jednej tylko osoby, dodatkowo takie, które mogą ranić najbliższych Iwaszkiewicza, stały się wręcz publiczną tajemnicą. Czy wszystko może być na sprzedaż? To pytanie kotłowało się w mojej głowie. Może to właśnie niezdrowa ciekawość, wywołana drugą falą fascynacji opowiadaniami Pisarza, pozbawiły mnie wątpliwości i skłoniły do otwarcia tej książki. Moje wcześniejsze obawy runęły niczym domek z kart. W intymnych listach nie było śladu wulgarności, jaka może towarzyszyć śmiałym wyznaniom erotycznym, była natomiast poetycka proza opiewająca rozwój miłości, rozbierając ją w sposób iście anatomiczny, uzewnętrzniająca pragnienia, tęsknotę, czułość, cierpienie i wyrzuty sumienia, wywołane własnym zaniedbaniem czy zbyt dużymi oczekiwaniami. Błeszyński szybko stał się dla Iwaszkiewicza całym światem. Pisarz wspomagał finansowo swą miłość, kształtował jego gust i dbał rozwój jego osobowości. Ta miłość nie skończyła się szczęśliwie. Schorowany Błeszyński umiera w towarzystwie swego Pigmaliona, a jego śmierć wstrząsnęła Pisarzem na tyle, że ten nie był w stanie uczestniczyć w pogrzebie swego kochanka.
Ta miłosna historia zmusza nas do zupełnie innego spojrzenia choćby na Tatarak, historię miłości trudnej, niemożliwej, a więc taką, która musiała zakończyć się tragicznie. Dzięki tym listom ponownie sięgam po piękne opowiadania Mistrza, dalej delektując się jego piórem. A moje obawy? Przyznam, że muszę przeprosić Anię Król i podziękować Jej za opracowanie i wydanie tych listów.