„Nawet jeśli pogodziłem się z tym, że utonę, to nie znaczy, że tego chcę. Albo że nie będę się bronić przed utonięciem. Nigdy nie należałem do ludzi, którzy biernie przyjmują swój los, co okazało się dość niefortunne, bo życie zawsze pozostawało poza moją kontrolą, a ja, machając rękami w geście sprzeciwu, zawsze, pomimo protestów, byłem miotany i targany przez życie, aż wreszcie utknąłem tu, w tym miejscu”.
Aljaz Cosini, przewodnik rzeczny, tonie. Uwięziony pod wodą, z niewielkimi szansami na ratunek, zaczyna wspominać. Przed jego oczami widzi obrazy ze swojego życia, z życia swoich przodków. Setki wspomnień, setki obrazów, które znane są mu tylko z opowieści lub domysłów. Peregrynuje w czasie i przestrzeni, przeskakując wieki i tysiące kilometrów. Widzi, jak jego rodzicie poznają się w Trieście, widzi swoją prababkę uciekającą przed duchem i pogrzeb ciotki, gdzie krew spływała po ścianach kościoła. Jest wszędzie i nigdzie, tkwiący pod rwącym strumieniem wody tasmańskiej.
Richard Flanagan jest gwarancją dobrej lektury. Serca polskich czytelników zaskarbił sobie „Ścieżkami północy”, swoją najlepszą i najdłużej tworzoną przez siebie książką – praca nad nią zajęła mu dwanaście lat. Jednak i reszta jego książek nie ustępuje pola nagrodzonych Bookerem „Ścieżkami północy”, czego dowodem jest „Śmierć przewodnika rzecznego”, gdzie poprzez wspomnienia, historię rodu jednego człowieka, Flanagan ukazał złożoność Tasmanii.
Bo oto ślady dziedzictwa, wstydliwego i ukrywanego przez Aljaza, szybko wychodzą poza Tasmanię. Jego krew wskazuje na to, że jego przodkowie przemierzyli świat – jedni próbowali znaleźć swoje miejsce w Europie, inni mówili słowiańskimi językami, jeszcze inni przybyli z Chin, a ci, o których najchętniej by się zapomniało, mieli krew aborygeńską. Dziadkowie, pradziadkowie, odlegli krewni byli wszystkim, czym dumny „biały chrześcijanin” powinien wzgardzać – obcymi, uchodźcami, mówiącymi dziwnym, śpiewnym językiem, skazańcami i Aborygenami. I teraz, w chwili, gdy Aljaz balansuje na granicy życia i śmierci, przychodzi czas rozliczenia, zrobienia rachunku sumienia.
„Śmierć przewodnika rzecznego” jest powieścią, gdzie jawa miesza się ze snem. Głównie to wynik sposobu prowadzenia narracji – którą można nazwać oniryczną. Pierwszoosobowa przenika się z trzecioosobową, Aljaz raz jest uczestnikiem swoich wspomnień, raz tylko obserwatorem. Czasem wraca do swojej przeszłości, czasem zdaje się być prawie bogiem zdarzeń. Obrazy z przeszłości, choć rzeczywiste i rozgrywające się w znanej – mimo że już przeminionej – rzeczywistości, to często odnoszą się do wydarzeń i rozmyślań, których Aljaz znać nie powinien, a tymczasem jest narratorem wszechwiedzącym. Jego pamięć dotyczy nie tylko swojego życia – jest kronikarzem czy też posiadaczem historii całego rodu.
Richard Flanagan stopniowo wtajemnicza czytelników w historię Aljaza – miesza wydarzenia, skacząc po linii czasowej, odsłaniając odbiorcom kolejne fragmenty przeszłości. Ma to jednak sens. Opowieść ze „Śmierci przewodnika rzecznego” działa jak pamięć ludzka – jedno wspomnienie prowadzi do drugiego za pomocą drobnego skojarzenia, jedna historia przypomina o innej, cóż z tego, że obie dzieli w zasadzie wszystko.
„Śmierć przewodnika rzecznego” to gwarancja doskonałej lektury. Powieść Flanagana choć nie należy do najłatwiejszych do odbioru, to trud przedzierania się przez kolejne strony zostaje po stokroć przez autora wynagrodzony.
Marta Kraszewska