Odwołany lot to nieprzyjemna sytuacja, zwłaszcza, gdy się spieszy na zaplanowaną operację czy swój własny ślub. Dwójka obcych ludzi wsiada do wynajętej awionetki, by wrócić do domu przed zamiecią śnieżną. I choć pilot stara się jak może, w wyniku tragicznych zdarzeń, samolot rozbija się pośród dzikich pustkowi.
Ben i Ashley – chirurg i felietonistka – są zdani tylko na siebie. Od najbliższych śladów cywilizacji dzielą ich dziesiątki kilometrów, a oni są ranni i przemarznięci. Nie mają jedzenia, schronienia ani przygotowania właściwego górskim wyprawom. Słowem – wydają się być skazani na porażkę. Jednak nie poddają się i zaczynają walkę z czasem, naturą i własnym ja.
„Pomiędzy nami góry” rozgrywa się w dwóch narracjach. Jedna to bieżąca akcja powieści z punktu widzenia Bena. Druga – monologi, które Ben nagrywa na dyktafon dla swojej żony w czasie niechcianej i przymuszonej wyprawy przez góry. Obie świetnie się uzupełniają, przenikając i pokazując wydarzenia z różnych perspektyw [a także na chwilę wyrywając Bena z zasp śnieżnych, gdy ten zaczyna wspominać, jak poznał swoją żonę]. Pozwalają lepiej poznać głównego bohatera, który będąc skrytym z natury częściej przyjmuje funkcję obserwatora, o swoich uczuciach wspominając jedynie w monologach do żony.
Przede wszystkim to powieść o walce z przeciwnościami losu. Dwójka bohaterów wrzucona w sam środek niebezpiecznej i groźnej natury – tylko oni, a przeciwko nim złowroga przyroda. Siły nierówne, aczkolwiek obie strony równo zaangażowane w walkę. Wynik starcia jest w sumie do przewidzenia, ale śledzenie jego przebiegu niezwykle potrafi zaangażować czytelnika. Szczególnie, że zarówno zdarzenia, jak i opisy brzmią wiarygodnie i dają się zobrazować. Trochę to psuje lekka „tokenowość” umiejętności Bena, jednak prawdopodobnie jeszcze bardziej raziłoby, gdyby to, co udaje się tej dwójce, udawałoby się także dwóm równie niedoświadczonym postaciom.
To także powieść o wierze. Ten wątek jest wyjątkowo dobrze zakamuflowany i nie rzuca się na pierwszy rzut oka, ale to, że musi być obecny jest wiadome z góry. Charlesowi Martinowi kwestia wiary jest bliska, stąd też strzelać można w ciemno, że i w kolejnej jego książce zostanie ona poruszona [choć dużo łatwiej to zauważyć po polskich wydaniach, bo praktycznie wszystkie przekłady na polski zostały wydane przez Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy]. Tu religia idzie trzecim, a nawet czwartym planem powieści, ale jednak jest ważna. To ona – i miłość do ukochanych [świetnie napisany wątek miłosny Bena i jego żony, Rachel] – sprawia, że bohaterowie się nie poddają. Dobrze jednak, że nie zdominował powieści, pozwalając, by na pierwszym planie stała walka o przetrwanie i głębokie uczucie – które pcha do kolejnych działań i nie pozwala się poddać, nieważne jak bardzo sytuacja byłaby beznadziejna.
Trochę schematyczna – nie jest aż tak trudno domyślić się, jak książka się skończy – jednak pełna zaskoczeń po drodze. Wzruszająca i emocjonująca, ale niektórych może odrzucić – ale to już zależy od poziomu przyswajalności ilości emocji w tekście. Jeśli nie przeszkadza – zachwyci, jeśli jednak trochę jest to problem dla czytelnika – to znuży. Ale spróbować warto.
Marta Kraszewska