
REKLAMA
Osiem lat temu zniknęła Julie. Perfekcyjna trzynastolatka, oczko w głowie rodziców, którzy po jej porwaniu nie zdołali się pozbierać. Zwłaszcza jej matka, Anne, poświęca całą swą energię na znalezienie córki, zaniedbując młodsze dziecko. I gdy zdaje się, że szanse odzyskania Julie są zerowe, ta pojawia się znienacka na ganku domu.
Niespodziewane pojawienie się Julie wywołuje mnóstwo pytań i sprzecznych ze sobą uczuć. Radości, bo oto po ośmiu latach nareszcie powróciła na łono rodziny, zmieszania – dlaczego to zajęło tak dużo czasu, dlaczego wygląda obco, a jednocześnie tak znajomo, dlaczego musiała przeżyć tyle zła, zanim się uwolniła. Pretensji do policji, bo przecież mogła zrobić dużo więcej, pretensji do samych siebie i do młodszej córki, będącej jedynym świadkiem tamtych wydarzeń, że nie zareagowała i nie powstrzymała porywacza. Strachu, miłości, przerażenia, poczucia nieodwracalnej straty. Między innymi to kłębi się w tym wielkim kłębowisku mniej lub bardziej skrywanych emocji. A wśród nich to jedne, ciągle podsycane – czy to na pewno jest Julie?
„Stracona” to debiut literacki Amy Gentry. Debiut, który wywołuje pytania i mieszane emocje od pierwszych stron. Momentami ruchy i fabuła prowadzona przez autorkę wygląda na chaotyczną, zdaje się, że Gentry sama sobie wyrzuca asy z rękawa, zbyt wcześnie ujawniając niektóre fakty. A potem czytelnik stwierdza, że to nie może być prawda i że pisarka działa z premedytacją, wiedząc dokąd zaprowadzą ją niektóre ścieżki – wszak na literaturze się zna, sama recenzuje powieści dla amerykańskich gazet, więc niemożliwym byłoby, aby działała nieświadomie. I rzeczywiście, ta druga możliwość interpretacji tego, co się tam dzieje w książce, jest dużo właściwsza, co nie znaczy jednak, że czyta się „Straconą” bez jakichkolwiek wątpliwości względem pomysłów autorki.
Zwłaszcza, że Gentry najwyraźniej nie poświęciła zbyt wiele uwagi planowi drugiemu, wszystkim wydarzeniom i postaciom pobocznym. Jakby w myśl, że skoro dany bohater nie jest jej już potrzebny, to niepotrzebny jest i czytelnikowi, a co za tym idzie, po co opisywać jego losy, skoro i tak nikogo nie powinno to w tym momencie obchodzić, skoro nie obchodzi i autorkę. Niby jest w tym działaniu jakiś sens – zbyt często w kryminałach czy thrillerach pisarz za dużo uwagi przykłada do wydarzeń nieistotnych dla głównego wątku, co sprawia, że książka się rozrasta, a oś powieści zanika w potoku zdarzeń. Tyle, że Gentry trochę przesadza w drugą stronę – w kilku miejscach przydałoby się choć zdanie czy dwa wyjaśnienia, by można było się choćby zorientować, skąd się ktoś wziął lub przekonać, że dany bohater nie egzystuje w próżni.
Jeśli jednak skupić się na głównej osi „Straconej” to wyłania się tam całkiem ciekawy thriller. Czy najlepszy w roku 2016? Śmiem wątpić, jednak nie jest to thriller zły. Gentry miała dobry pomysł – zniknięcie córki, mnóstwo pytań, brak odpowiedzi, śledztwo prowadzone na poszlakach, wątpliwości każdej strony i chęć wiary przeciwstawiona śladom wskazującym na coś zupełnie przeciwnego… Całość złożona do kupy daje dobrą podstawę, co autorka skrzętnie wykorzystuje. Ma dobre karty, które wykorzystuje, z rzadka wpadając na jakieś dwójki.
Nawet kilkutorowa narracja sprawdza się znakomicie. Zazwyczaj wprowadza początkowe zamieszanie i czytelnikowi tak z kilka rozdziałów zajmuje zorientowanie się, ilu ma narratorów, w jakim czasie i miejscu. Tu, ów chaos nie znika, ba!, potęguje się wraz z każdym rozdziałem i czytelnik jest mniej więcej na tej samej pozycji, co Anne – nie wie, komu może zaufać, które informacje są prawdziwe i na którą postawić kartę. I to jest świetne.
„Stracona” może i nie jest najlepszym thrillerem 2016 roku, jak próbuje przekonać okładka, ale jest całkiem dobrze napisaną powieścią swego gatunku, która powinna dostarczyć czytelnikowi dużo zabawy i utrzymać jego zainteresowanie w czasie lektury.
Marta Kraszewska
Marta Kraszewska
