Będziemy walczyć do końca. Będziemy walczyć we Francji, będziemy walczyć na morzach i oceanach, będziemy walczyć z coraz większą wiarą i siłą w powietrzu, będziemy bronić naszej wyspy bez względu na koszty, będziemy walczyć na plażach, na lotniskach, na polach, na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy i nawet jeżeli ta wyspa lub duża jej część, w co nie wierzę ani przez chwilę, zostanie podbita i będzie głodować, nasze zamorskie imperium, uzbrojone i chronione przez brytyjską flotę, będzie kontynuować walkę, dopóki w stosownym dla Boga czasie nowy świat nie przybędzie ze swoją potęgą i mocą, by uratować i wyzwolić stary świat.
To fragment z jednej z najważniejszych mów w historii i świata i śmiem twierdzić, że najważniejszej mowy XX wieku. A przecież, gdy Słowa te zostały wypowiedziane w parlamencie brytyjskim tylko najwięksi optymiści wierzyli, że niosą one realną nadzieję, że Słowa te się kiedykolwiek ziszczą. Prawdopodobnie również człowiek, który je wygłaszał nie wierzył, iż obrana przez niego polityka ma jakiekolwiek szanse powodzenia. Bo i sytuacja Wielkiej Brytanii była wówczas trudna. Kryzys ekonomiczny i brak stanowczej polityki obronnej spowodowały, że kraj rozpoczął zbrojenia na kilkanaście miesięcy przed rozpoczęciem wojny. Niepowodzenia w Norwegii i klęska we Francji uczyniła kraj bezbronnym. Wprawdzie wojska angielskie nie poniosły wysokich strat w ludziach, genialnie przeprowadzona ewakuacja z Dunkierki pozwoliła uratować z nieuchronnej niewoli tysiące żołnierzy, jednak pozbawieni byli oni ciężkiego uzbrojenia i na wypadek inwazji nie były w stanie stawić skutecznego oporu. Niemcom wystarczyłoby kilka dni dobrej pogody i przejęcie całej floty francuskiej, by dokonać skutecznego najazdu na Anglię. Alternatywą wydawało się zawarcie pokoju. Mediator by się znalazł. Benito Mussolini aż rwał się do pokazania światu oblicza gołąbka pokoju. Oczywiście tak zawarty pokój postawiłby Imperium w o wiele słabszej sytuacji. Oczywista dla Brytyjczyków cena pozostawienia Niemcom wolnej ręki w Europie Środkowej prawdopodobnie byłaby powiększona o konieczność realizacji dostaw paliw pól irackich oraz swobodę na Morzu Śródziemnym. III Rzesza mogłaby wtedy swobodnie przeprowadzić swój Drang nach Osten i pdobić osamotniony Związek Radziecki. Takiej siły militarnej nikt nie potrafiłby zatrzymać tym bardziej, że amerykańskie nastroje nie przepowiadały rychłego zaangażowania kraju w wojnę. Wojna, czy pokój. Świeżo mianowany premier Wielkiej Brytanii , Winston Churchill musiał podjąć decyzję nie tylko kierując się nie tylko racją stanu, ale i naciskami politycznymi w swoim otoczeniu.
Te trudne dni zrekonstruował na potrzeby Czytelnika Anthony Mc Carten. Autor drobiazgowo opisał atmosferę polityczno militarną tamtych wiosennych dni, orz przypomniał życiorysy ludzi, którzy w tych właśnie dniach odgrywali pierwszoplanowe role. Oczywiście na pierwszy plan wyłonił się sam Churchill. Ekscentryczny, niesamowicie inteligentny polityk, znany był z tego, że w przeszłości nie podejmował zbyt trafnych decyzji. To on był autorem tragedii pod Gallipoli i to on był pomysłodawcą inwazji na Norwegię. Jednocześnie był chyba jedynym człowiekiem, który miał odwagę chwycić za stery państwa w chwili, kiedy polityka ustępstw legła w gruzach i przyniosła Wielkiej Brytanii oprócz hańby, wojnę. Jednak Churchill sondował również możliwości zawarcia pokoju. Czy faktycznie dopuszczał możliwość podjęcia takiej właśnie decyzji, czy robił to tylko n potrzeby rządowego otoczenia? Jakiekolwiek kierowały nim intencje musiał zdawać sobie sprawę z nastrojów społecznych, a te oddał komentarz Seftona Demlera (szkoda, że autor nie wspomniał o tym niezwykle inteligentnym dziennikarzu), który w komentarzu wygłoszonym na falach BBC kazał Hitlerowi wsunąć swoją propozycję w śmierdzącą gębę (nawiasem mówiąc przemówienie to zapewniło Delmerowi siódme miejsce na liście osób przeznaczonych do aresztowania przez gestapo po zajęciu wysp). Ważne jest dla nas, potomnych, że miał Churchill odwagę powiedzieć nie w chwili, kiedy cywilizowany świat tego najbardziej potrzebował.
I za to powinniśmy cenić tego ekscentryka, który nadużywał alkoholu i cygar, oraz szokował współpracowników swoim swobodnym stylem opuszczania łazienki po odbytej kąpieli. Bez niego dzisiejsi polscy apologeci Hitlera glansowaliby swoim niemieckim panom buty licząc na to, że ich praca zostanie wynagrodzona nie batem, ale resztkami ze stołu i niedopałkami papierosów.