Natasha była martwa przez trzynaście minut. Tyle trwała jej śmierć kliniczna, gdy leżała w lodowatej wodzie – do której została wepchnięta lub wpadła przez przypadek. Nie pamięta chwil przed wypadkiem, nie wie więc czy ma się obawiać o swoje życie.
Dziewczyna była jedną z najpopularniejszych dziewczyn w szkole, po wypadku zaś jest jeszcze sławniejsza. Jej dwie najlepsze przyjaciółki zdają się być dla niej dużo milsze, choć na krótko przed zdarzeniem zdarzały się między nimi scysje. Becca, z którą odnawia znajomość po latach wrogości, słyszy coraz bardziej niepokojące fakty dotyczące przyjaciółek Tashy. Czyżby chciały się jej pozbyć?
„13 minut” to najnowsza powieść Sarah Pinborough, znanej polskim czytelnikom z pomysłowych „Co kryją jej oczy”. To thriller skierowany do nastolatków – tak więc połączenie dwóch gatunków, kluczowych elementów, które wykorzystuje w swojej twórczości Pinborough. Zdawałoby się, że pisarka zawodowo zajmująca się powieściami dla nastolatków, będzie wiedziała, jak młodzież myśli i się porozumiewa.
I zasadniczo jeśli chodzi o tę część, to jest bez zarzutu. Nastolatkowie brzmią jak na te swoje naście lat, co prawda geniusz zbrodni i taktyki jest u nich szeroko zakrojony, niczym w rasowych thrillerach klasy B, ale trudno byłoby pomylić ich wypowiedzi z rozmowami dorosłych. Blurb od Kinga wskazuje na to, że autor powieści grozy nie ma za wiele do czynienia z powieściami młodzieżowymi, skoro zaskakuje go, że młodzież pije, pali i narkotyzuje się. Bo tak po prawdzie nie ma tu nic odkrywczego – ot grupka nastolatków, która obrabia sobie tyły, ostro imprezuje, a w przerwach próbuje zdobyć popularność, próbując jednocześnie zachować swoje sekrety.
To – jak trafnie podsumował The Times – „Wredne dziewczyny” czasów Instagrama. Nic odkrywczego, nic zaskakującego jeśli chodzi o płaszczyznę obyczajową w powieści. Lepiej jest, jeśli chodzi o główną intrygę, która jest taką zaciekłą grą w szachy. Problem jest taki, że pomimo całkiem zgrabnej intrygi, rozłożenie jej na karty powieści wyszło tak sobie. Pierwsze dwieście stron to taki przydługi wstęp, dopiero gdzieś w środku coś zaczyna się dziać, karty zaczynają się powoli odkrywać.
Owszem, tak długie preludium miało pozwolić czytelnikowi poznać bohaterów, zrozumieć łączące ich relacje i dynamikę w grupie. Po to też jest różnorodność sposobów narracji - są wymieniane sms-y, są notatki głównej detektyw, jest pamiętnik Natashy i świat widziany oczyma Becki. I jasne, ma to jakiś sens, ale podane jest w wyjątkowo niestrawny sposób.
Ta historia znacznie byłaby przystępniejsza w formie jakiegoś filmu, czy nawet mini serialu. Netflix kupił prawa do „13 minut”, co może sprawić, że ze średniej książki wyjdzie świetna ekranizacja. Bo potencjał w opowieści jest, tylko nieco zabity przez sposób prowadzenia historii przez Pinborough. Warto samemu przekonać na ile strawna jest proza Pinborough.
Marta Kraszewska