Skazy na pancerzach. Tytuł wskazuje samą treść. Autor bowiem przez całą książkę wychodził ze skóry, by udowodnić, że Wyklęci świętymi nie byli, ale przecież nie za to ich tak wielbi. Tymczasem dowiódł między wierszami, że te skazy w istocie były pęknięciami przerdzewiałego metalu, nad którym nie pochyliłby się szanujący płatnerz.
Oj, książka ta z pewnością zaboli tych, którzy uwielbiają pewien model, wykreowany zresztą przez wielu publicystów i pseudo historyków. Model polskiego żołnierza, który szlachetnie rusza w obronie ojczyzny, każdego dnia za nią cierpi, nie goli się nigdy, by w końcu polec na polu chwały. Słowem chodzący ideał, który może służyć jako wzór bohatera postawionego w Serves pod Paryżem. Sam autor zapewnia, że chciałby by jego książka przemówiła do tych, którzy bezkrytycznie wielbią Wyklętych. Jednak konstrukcja, język, a także zręczna, choć dostrzegalna manipulacja przeczy tym zapewnieniom. Docelowym czytelnikiem, którego chce przekonać Autor jest właśnie ktoś, kogo oburzają zbrodnie Wyklętych, a taże ci, którzy zbrodniom tym zaprzeczają.
Łupaszka, Wołyniak, Bury, Szary, Ogień i Wacław. Tytuły pierwszych sześciu części, a jednocześnie pseudonimy dowódców powojennej partyzantki, których zbrodnie zostały udowodnione ponad wszelką wątpliwość tak, że tylko twardogłowi wielbiciele Wyklętych mogą wątpić w nie lub je relatywizować. Fakty wymienione w nich zgadzają się z Tm, co wielu z nas do tej pory czytało. Co więc może nie grać w tej części książki? Może kolokwializm autora, który pisze o usamodzielnieniu się Wołyniaka po spektakularnej wpadce Ojca Jana, jednego z dowódców partyzanckich działających w okolicach Leżajska? Wszystko bowiem zależy od słownika, jakiego się używa. Zychowicz mówi o usamodzielnieniu, ja zaś widzę dezercję na polu walki, występek znany w historii wojskowości, plamiący honor żołnierza i karany śmiercią. Podobnie w przypadku Burego, który bez bicia w śledztwie wydał na śmierć swego zastępcę i proponował ubekom współpracę. Zychowicz, jakby przenosząc się w czasie i wnikając na chwilę w umysł Romualda Rajsa, pisze tu o grze, jaką miał spróbować prowadzić sam Bury. Ja w tym widzę zwykłą zdradę dla ratowania własnego życia. Zresztą podobnie ocenia próbę zrzucenia odpowiedzialności za zbrodnie przez Wacława. W tym ratowaniu życia, ja dostrzegam brak odpowiedzialności dowódcy za los własnych żołnierzy. Skaz tych jest więcej i jak napisałem, tego pancerza nie jest w stanie wypolerować nie tylko Zychowicz, ale nawet i lepszy od niego płatnerz. Chyba Autor doszedł do tego samego wniosku, skoro nagle zaczął opisywać cele walki Wyklętych i próbował udowodnić, że zbrodnie wojenne nie są żadną nowością w historii wojskowości, zapominając o tym, że większość zbrodni, które opisał, została ukarana, a winni ponieśli odpowiedzialność.
Przyznam szczerze, że potrzebowałem kilku dni od lektury, by uspokoić się i przestać miotać obelgi na Autora. Oczywiście prawa strona również miota takowe, jednak z zupełnie innego niż ja powodu. Oni widzą w książce zdradę tzw. „prawdziwej polskości” ja zaś widzę w niej próbą bezczelnej manipulacji historią. Gdyby jednak był to najgorszy zarzut wobec „Skaz” zapewne moje oburzenie nie byłoby tak wielkie. Jednak Autor porównując wybór leśnego życia Wyklętych porównał ich z bojownikami ŻOB-u. Jest bowiem jakaś granica, którą wyznacza zwykła, ludzka przyzwoitość. A Zychowicz ją właśnie przekroczył.