Sztynort. To o tym urokliwym zakątku Mazur powiedziano, że kto go posiada, włada całymi Mazurami. Żeglarze kojarzy się ono z dużą przystanią i kultową niegdyś knajpką Zęza. Niedaleko brzegu znajduje się na wpół zrujnowany pałac, do odbudowy którego zabierało się już kilku właścicieli o wielkich planach i sporym potencjale materialnym, który okazał się niewystarczający jak na potrzeby najsłynniejszej siedziby rodu Lehndorffów.
Czuję do tego miejsca wielki sentyment. To żelazny punkt noclegowy w czasie rowerowych wycieczek po Mazurach, do którego droga prowadzi przez uroczą aleję dębową. Dalej były domki pracowników folwarcznych i wreszcie pałac oraz murowana stodoła, w której żeglarze i wędrowcy zraszali gardła piwem i bimbrem. Pałac od lat straszył oknami zabitymi deskami i zarośniętym ogrodem, a myśl, że kiedyś odzyska on dawną świetność, wydawała się i wtedy równie nierealna jak podróż małym fiatem na księżyc. A przecież Sztynort to siedziba von Lehndorffów, niemieckich arystokratów zaangażowanych w spisek 20 lipca 1944 roku.
Antje Vollmer przywraca w tej książce pamięć o Gottliebe i Heinrichu von Lehndorff, parze, która kładąc na szali bezpieczeństwo własnych dzieci postanowiła przerwać szaleństwo zbrodni wojennych i spróbować uratować niemiecką państwowość. Historycy i publicyści spierają się na temat motywów jakie kierowały spiskowcom. Najczęściej powtarzane opinie sugerują, iż większość z nich głosowała na partię narodowosocjalistyczną i korzystała z dobrodziejstw hitlerowskiej polityki, a spisek, w jaki byli zaangażowani był wynikiem nadciągającej klęski. Inni z kolei wskazują na oderwanie od politycznej rzeczywistości spiskowców, czego dowodem miał być plan pokojowy Carla Goerdelera. Z pewnością obie te opinie nie pozbawione są racji, niemniej jednak, jak dowodzi Antje Vollmer, dla wielu spiskowców rozczarowanie rządami Hitlera nastąpiło kilka miesięcy po objęciu przez niego urzędu kanclerza.
Ta książka to z jednej strony historia miłości jednej z najbardziej uroczych par, jakie widziała niemiecka arystokracja, z drugiej zaś historia niemieckiego ruchu oporu. Bohaterowie byli niemieckimi patriotami gotowymi pracować, walczyć i umierać dla Niemiec, ale nie dla morderców. Ci ludzie odróżniali Niemcy od rządów brunatnej hołoty i nie pozwalali utożsamiać patriotyzmu z bezmyślnym wykrzykiwaniem „Heil Hitler”, a swoim postępowaniem nie musieli udowadniać ani patriotyzmu, ani szlachetności. Bowiem ten kto musi na każdym kroku musi dowodzić jakiegoś przymiotu, lub przy byle okazji podkreśla jego posiadanie, dowodzi jedynie, iż przymiot ten nie jest dlań naturalny, a raczej daleki niczym odległość z Ziemi na Marsa. Historia jaką więc opowiada nam Autorka jest właśnie opisem życia prawdziwego patrioty, ojca i męża, a kończy ja pełen miłości, tkliwości i czułości przedśmiertny list prawdziwego Prusaka do swej żony. Całość spina wspomnienie Hanny Schygulli o Gottliebe von Lehndorff i i historia sztynorckiego pałacu pióra Kiliana Hecka, niemieckiego historyka sztuki.
A po lekturze tej książki nikt nam nie wmówi, że krzykactwo jest patriotyzmem, tak samo jak nikt nie przekona nas, że tombak jest złotem.