Timbuktu. Miasto wsławione filmem o tym właśnie tytule, pokazującym czym tak naprawdę jest islamski radykalizm. A jednocześnie miasto, w którym dwukrotnie uratowano skarby kultury afrykańskiej.
Tak się utarło naszym przekonaniu, że do czasów kolonizacji Afryka była dziczą, która sama w sobie niczego nie stworzyła. Nic bardziej mylnego, to właśnie w tym mieście, powołany przez malijski rząd instytut badawczy, zaczął gromadzić przechowywane po domach i w namiotach, manuskrypty. Wiele z nich miało kilkaset lat, wiele dotkniętych zębem czasu, ale wszystkie świadczyły o tym, że przedkolonizacyjna Afryka nie była naukową pustynią. A było tych manuskryptów tak wiele, że jeden tylko poszukiwacz manuskryptów przestał liczyć pozyskane skarby, kiedy ich ilość przekroczyła szesnaście tysięcy sztuk. Pochylmy więc głowę zarówno przed afrykańską kulturą, jak i przed tym poszukiwaczem, Abdelem Haidarą, bowiem właśnie to on właśnie uratował znalezione przez siebie skarby.
Radykalizm religijny nie ufa nauce. Człowiek wykształcony, myślący ma jedną wadę- zadaje pytania. Tymczasem radykalizm pytań nie znosi. Jedna księga i objawione słowo przywódcy religijnego są wystarczające do życia, po co więc księgi, manuskrypty, wreszcie po co jest piękno, pamięć i wreszcie sam człowiek? Radykalizm religijny parodiuje i deformuje religię, twarde zakazy zniechęcają wyznawców, więc radykałowie uciekają się do nieco twardszych środków. Kiedy napominanie nie wystarcza, następuje agresja słowna i fizyczna. Wyzwiska zastępuje rózga i kolba kałasznikowa, kiedy zaś i to nie wystarcza, szczególnie oporni pozbawiani są życia. Cały świat pamięta, co się stało w Bamianie, jak talibowie potraktowali pochodzące z VI wieku rzeźby. Jasnym się stało, że zajęcie Timbuktu oznacza śmiertelne zagrożenie dla tamtejszych zabytków.
Najpierw zaczęto terroryzować mieszkańców, potem zajęto się mauzoleami ze szczątkami sufickich świętych i mędrców. Wreszcie wycofujący się z miasta radykałowie podpalili bibliotekę. Cały świat wstrzymał wtedy oddech. Szybko okazało się jednak, że to pożegnalne autodafe było raczej symboliczne. Z 30 tys. zgromadzonych manuskryptów, wywieziono z muzeów i ukryto w bezpiecznych kryjówkach ponad 28. Całą operacją kierował właśnie Haidara, czyniąc o niczym filmowy Indiana Jones. Cała operacja z pozoru wyglądała łatwo. Rękopisy trzeba wynieść, zapakować do skrzyń lub kufrów, załadować na samochody i wywieźć daleko poza Timbuktu. Na każdym jednak etapie mogło dojść do nieszczęścia. Ciekawe oko, gadatliwość ludzka albo zwykły pech mógł przesądzić o nieszczęściu. Jak więc wyglądały szczegóły tej niezwykle precyzyjnie przeprowadzonej operacji, dowiemy się z kart książki, która, co powinienem dodać, nie opowiada tylko o współczesnym Timbuktu, ale i o drodze, jaką przebył biały człowiek szukając tego miejsca.
A kiedy zakończymy lekturę to pomyślmy ciepło o Abdelu Haidarze. Facet zasługuje na to.